https://pomorska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Pochowali ich w jednym grobie

Tekst i fot. Barbara Zybajło
Jaromierz do dziś nie może się otrząsnąć. Małżeństwo Z. pochowano w jednym grobie. Na pogrzebie była prawie cała wieś.

Złego słowa nikt o nich nie powie. Spokojni, pracowici, niedawno wrócili z roboty z zagranicy. W sile wieku - on miał 45 lat, ona 46. Może trochę zamknięci w sobie, nie było ich widać we wsi, nie plotkowali pod płotem. I jeszcze że on był bardzo za nią, tak ludzie mówią. Podobno zakochany strasznie. Jak się okazało, nawet okrutnie.

Kiedy 17-letni syn znalazł w garażu ciało wiszącego ojca, zadzwonił po policję. Był i pożegnalny list Zbigniewa Z. ze słowami - "pochowajcie nas razem". I wtedy policja zaczęła szukać drugiego ciała. W bagażniku cinquecento była jego żonę Ewę. Miała przetrącony kark.

O co tak naprawdę chodziło, już się nie dowiemy. Tajemnicę zabrali ze sobą do grobu.

Zamknięci w sobie

Jaromierz w gminie Człuchów jest mały, raptem 55 numerów. O sprawie Z. mówią prawie w każdym domu. Jedni - że go rzuciła, a on zakochany ją zabił, bo jak nie będzie jego, to nie będzie niczyja. Inni, że miał problemy psychiczne, bo normalny człowiek to by tego nie zrobił. Z miłości się przecież nie zabija. No chyba, że to jest chora miłość.

- Ewa była kiedyś moją sąsiadką - mówi starsza kobieta, którą spotykamy przy drodze. - Dobra, czuła, spokojna. Nie mogłam uwierzyć, że to się wszystko wydarzyło.

Na klucz

Karetki jeździły na sygnale, we wsi pełno policji, a wieczorem cisza jak makiem zasiał, bo ludzie gadają w domach, a na wieś nikomu się nawet wyjść nie chce. Mówią, że ona odeszła od niego i zamieszkała w Człuchowie, a on tego nie mógł znieść - wszędzie byli przecież razem - jeździli na zakupy, do sklepu. Zamknięci w sobie. Ona po wsi nie chodziła, jak przyjeżdżali do domu, to drzwi zaraz na klucz. - Ja tam plotek nie słucham, bo nawet nie chcę nic wiedzieć. Samo wydarzenie jest straszne. Jak było naprawdę, tylko oni wiedzą i nikt więcej - mówi Ewa Śmiechowska, sołtyska Jaromierza. - W kościele ksiądz mówił, żeby ich nie osądzać, bo Bóg ich osądzi. I to jest prawda.

Dochodzenie trwa

Podobno Zbigniew woził żonę wokół Kamienia za Barkowem w bagażniku, a później sam się zabił. Na pytania, co tak naprawdę stało się w Jaromierzu, odpowiedzieć ma policyjne dochodzenie.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska