Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polaka poznasz po przyczepce z meblami z wystawki. Drogami Europy (foto)

Wojciech Mąka [email protected]
Najgorzej jeździ się po belgijskich autostradach, a najlepiej po niemieckich
Najgorzej jeździ się po belgijskich autostradach, a najlepiej po niemieckich fot. Filip Domachowski
Kto blokuje ruch na niemieckiej autostradzie człapiąc jej środkowym pasem z prędkością 70 kilometrów na godzinę? Polak ciągnący przyczepkę pełną starych mebli z wystawki.

Ależ mi się trafił wyjazd. Do Rouen, we Francji, cały czas samochodem. W jedną stronę około 1500 kilometrów. Drogami przez cztery kraje.

Liczę na oko, ile godzin zajmie mi jazda. Trzy godziny na Polskę do granicy wystarczą? Nie wystarczą, bo do Słubic będzie trochę ponad 300 kilometrów. To może w Polsce pięć godzin? A jak długo przez Niemcy?

Przyczajony radar, ostrożny Ukrainiec
Gdyby nie ta nocna mgła i mało obliczalni kierowcy TIR-ów w Polsce jechałoby się nawet przyjemnie. Do Poznania ruchu nie ma praktycznie wcale. A człowiek za kółkiem nie zaśnie. Bo ciągle musi uważać. A to na oślepiające światłami przejście dla pieszych, które jakiś drogowy geniusz wymalował pośrodku pola, a to na ograniczenia prędkości. Ze stówki do 60 kilometrów na godzinę. Potem do 70. I nagle 50. I lepiej zwalniać, bo przy drodze poutykano dziesiątki słupów na fotoradary. Nie wiadomo, w którym słupie taki radar akurat dzisiejszej nocy siedzi.

Znowu po hamulcach, mała mieścina, dwie krzyżujące się drogi i maleńkie rondko. Kto te ronda w ogóle wymyśla?

Za Poznaniem - niewielka ulga. Polska autostrada. Bramki, pani z okienka, szlaban. I gaz, bo ruchu nie ma. Szczęście kierowcy skończyło się po kilkudziesięciu kilometrach. Kosztowało 11 złotych.

Im bliżej Słubic, tym bardziej czuć powiew Zachodu. Przydrożne kantory prześcigają się w cenach euro, parkingi przy stacjach paliw oblepione przez TIR-y. No i te żółte i czerwone "najtkluby" o nazwach w rodzaju "Kalifornia" albo "Alibi".

Ale na dróżce ciasno. Jeden pas w tę, jeden w tamtą. Średnio - 70, 80 na godzinę, bo tyle wlecze się jakiś ukraiński TIR. Kierowcy polskich ciężarówek przez CB-radio:

- Ukrainiec się boi, bo nie da w łapę.

- Wiesz, za ile oni zapierdalają? Za grosze. Nie stać go na dawanie. Ty dajesz, bo ciebie stać.

Chwilę później za Ukraińcem robi się sznur samochodów, bo wyprzedzić nie ma jak.
Na moście w Słubicach jestem po prawie 5 godzinach przepisowej jazdy.

Gra na refleks
Polski korek rozlewa się po trzech pasach niemieckiej autostrady. Mnie najbardziej cieszy znak 130 km/h - prędkość zalecana.

Ruch niewielki, więc ogarnia mnie nastrój filozoficzny. Jak to się na przykład dzieje, że na niemieckich drogach nie czuć łat? Bo oni też łatają ten swój asfalt. Tyle że każda łata to albo równiutki kwadrat, albo prostokąt. I auto nie podskakuje. Cud?
Jak ktoś nie zna niemieckiego, to na autostradzie będzie miał przyspieszony kurs. Taki z prędkością 140-150 na godzinę. Na przykład tablica z napisem "Ausfahrt" - oznacza zjazd. Przy tych trzeba uważać, bo zaraz za nimi są wjazdy na autostradę. Samochody włączają się do ruchu jadąc ponad sto na godzinę. Gdy taki sznurek pojazdów wlewa się z prawej strony, trzeba zwyczajowo zrobić mu miejsce zjeżdżając na lewe pasy. Byle tylko nie zajechać drogi jakiemuś bmw albo porsche jadącemu za nami blisko 200 na godzinę.

To jak taka gra komputerowa na refleks.

Noga z gazu
Czasami na niemieckiej autostradzie trzeba jednak zwalniać. Pierwszy przypadek to taki, gdy środkowy i prawy pas zajęte są przez dwa TIR-y, z których ten po lewej to wyprzedzający, a ten po prawej - wyprzedzany. Walka trwa przez nawet i 10 kilometrów, bo wyprzedzany nie chce się poddać. W większości przypadków ścigają się Polacy.

Drugi przypadek związany jest z niemieckim słówkiem "Stau", oznaczającym korek. Korki powstają, gdy Niemcy remontują te swoje autostrady i zamykają jeden lub dwa pasy. Wtedy trzeba się wlec 80 albo 60 na godzinę. Przed remontowanym odcinkiem Niemcy ustawiają tablicę - "Budujemy dla ciebie". A gdy jest już po wszystkim - "Dziękujemy za zrozumienie".

No dobra, już się nie gniewam.

Mogło być szybciej
Po przejechaniu 400 kilometrów straciłem nadzieję na spotkanie ze słynną niemiecką policją autostradową. Ale właśnie wtedy we wstecznym lusterku pojawił się biało-zielony volkswagen. Najpierw usiadł na tyle. Potem przy prędkości ok. 140 na godzinę zrównał się ze mną. Policjant przez kilkanaście sekund oglądał samochód i pasażerów. Potem lekko przyspieszył - jeszcze rzut oka na przód auta... Chwilę potem radiowóz zniknął w gąszczu aut gdzieś przede mną.

Na zachodniej granicy Niemiec, po 760 kilometrach jazdy, byłem po niecałych 9 godzinach. Byłbym szybciej, gdybym dwa razy nie pogubił się na "Ausfarthach" w okolicy Duesseldorfu.

Zjazd w krzaki
W Belgii na autostradach jest gorzej niż w Niemczech. Zwłaszcza w okolicach dużych miast. Jest ciasno, dużo samochodów i wielu kierowców, którzy na siebie trąbią albo pukają się w czoła. Przy 140 na godzinę podjeżdżają sobie jeden drugiemu.
Dziury też jak w Polsce.

W okolicach Namur zjechałem na przyautostradowy parking z WC. Trawka ładnie przycięta, tablica z mapą rejonu, no ładnie, ładnie. Za mną zjechało stare volvo, prawie zabytek i wielkie bmw. Oba samochody z belgijskimi rejestracjami.
Siwawy starszy pan z volvo idzie do budki, w której jest WC.

Kierowca bmw ma włosy na żel i ciemne okulary. Idzie w krzaki.

Budka po francusku
Potem już Francja. Po drugiej stronie granicy - żandarmeria z psami, podobno w południowej Holandii nakryli jakiegoś terrorystę.

Autostrada ma tylko dwa pasy, ale praktycznie nie ma ruchu. Czasami jakiś TIR. Bo tu za jazdę po dobrej drodze trzeba zapłacić. Czasami 4, a czasami 10 euro.

Bilecik z żółtej skrzynki - szlaban otwarty. Płacimy przy zjeździe. Za pierwszym razem poszło łatwo, bo pieniądze kasowała pani w budce.

Na drugim odcinku już było gorzej. Bo w żadnej budce nie było pani od kasowania euro. Budki były automatyczne.

Jak zapłacić za autostradę maszynie oblepionej napisami jedynie po francusku? Napisy są przy trzech szparach, ale nie wiadomo, co w nie wetknąć. Stoimy 15 minut. Szlaban opuszczony. Miejscowe auta przejeżdżają bez zatrzymywania się - mają na szybach coś w rodzaju winiet. Do bramki obok podjeżdża mercedes z starszym małżeństwem. Z Niemiec. Stoją jak my. Patrzą na maszynę, na nas, znowu na maszynę.

Wreszcie ulga. Na bramce dla TIR-ów siedzi żywy człowiek! Ok. 80 kilometrów autostrady kosztowało 5 euro i 20 centów.

Normalnie - Wągrowiec
Wracając z Francji, wiedziałem już, co i jak. Wiedziałem, że na przygranicznej stacji Shella w Belgii kasjerzy siedzą w oszklonych kabinach, a żeby kupić sobie tam red bulla trzeba puszkę podetknąć pod tę szybę. Bo inaczej kasjer nie odczyta kodu.

Wiedziałem, że najgorzej jeździ się po belgijskich autostradach, a najlepiej po niemieckich. Wiedziałem, co to jest prawdziwy "Stau" niedaleko Solingen. Korek miał chyba z dziesięć kilometrów, a jego ominięcie przez miasto zajęło trzy godziny.
Wiedziałem, że trzeba uważać na Polaków z przyczepkami pełnymi starych mebli. Bo wloką się bardzo wolno.

Wiedziałem też, że w Polsce nie chcę jechać płatną autostradą, bo te 11 złotych to złodziejstwo. Pojechałem więc tak normalnie, przez Wągrowiec.

Noc. Droga ma ze 3 metry szerokości. Zanim oddano autostradę, tędy jeździły TIR-y omijające Poznań.

Po prawej albo po lewej remont pobocza. Zfrezowany asfalt. Koleiny. Dziury w poprzek. Nagromadzenie znaków ostrzegawczych takie wielkie, że żaden kierowca wszystkich nie zapamięta. Kilkadziesiąt kilometrów jazdy 50-70 na godzinę. Żeby nie pogubić kół.

Przypomina mi się to srebrne porsche 911, które wyprzedzało mnie w okolicach Hannoveru. Musiało jechać ponad 200 na godzinę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska