Po polowaniu ustrzelone sztuki leżą pokotem. Najpierw jelenie, dziki, turzyca (zające), lisy i pióra (ptactwo). Każda sztuka odtrąbiona sygnałem stosownym do gatunku. Wszystko uroczyście, bo myśliwi szanują wcześniej ustrzeloną zwierzynę. Później ognisko, bigos i co kto tam lubi. Najczęściej ona jedna - kobieta i sami mężczyźni, chociaż organizowane raz w roku polowanie Dian gromadzi same panie.
- Kobieta na polowaniu hamuje chociażby wulgaryzmy, koledzy się pilnują, a i na żadne niestosowności nigdy sobie nie pozwolę. Koledzy traktują mnie jak kumpla - zapewnia Agnieszka Pastucha.
Śmieje się, że może i kiedyś patrzyli na nią ze zdziwieniem i niedowierzaniem, że kobitka przyjeżdża na polowania, strzela, (trafia!), a nie tylko chce się pokazać. Mąż nie poluje, z wyrozumiałością podchodzi do hobby żony. Córka czasami prosi, żeby mama zrobiła normalne schabowe, a nie tylko dziczyznę, którą potrafi przyrządzić. Na polowania jeździć nie chce, ale od mamy zaraziła się jeździectwem.
- Myślistwo było moją miłością od pierwszego wejrzenia - opowiada Agnieszka. - Jeszcze w szkole średniej kolega zabrał mnie na polowanie. Wróciłam oczarowana i wiedziałam, że chcę polować.
Później zapukała do Zarządu Polskiego Związku Łowieckiego.
- Czego pani chce?
- Do koła.
- Dlaczego?
- Przyroda mi się podoba.
- Parzyli na mnie z pobłażaniem - wspomina. Usłyszała, że nie ma miejsc i czego młoda dziewczyna szuka wśród myśliwych? Tylko jedna osoba potraktowała ją poważnie. Dała adresy do kół. Napisała. Wszystkie odpowiedzi odmowne. Nie miała żadnych znajomości, dom bez tradycji myśliwskich, nikogo, kto mógłby ją wprowadzić.
Trzy miłości
Po jakimś czasie kupiła psa myśliwskiego i zaczęła działać w Związku Kynologicznym. Poznała tam myśliwego, który zaprosił ją z psem na próby polowe. Wypadł znakomicie. Do dziś hoduje psy myśliwskie, jest także sędzią międzynarodowym oraz instruktorem jazdy konnej, bo konie, psy i myślistwo to jej trzy pasje. Wreszcie stała się także myśliwą.
- Najpierw przez rok byłam kandydatem, jeździłam do koła na podsypy do paśników - po prostu dokarmiałam - bo zimą myśliwi dożywiają zwierzęta - tłumaczy. - Podczas polowania strzeliłam bażanta. Ślubowanie, ja na klęczkach, czoło posmarowane farbą (krwią). Duże emocje, satysfakcja, bardzo mi na tym zależało - uśmiecha się. Dostała się do Koła Łowieckiego “Szarak" w Żninie z siedzibą w Biskupinie. Lasów tam tyle, co kot napłakał, tylko pola.
Powitanie z bronią
Pierwszą bronią była dubeltówka zwana “musiałówką" od nazwiska sekretarza, który z niej strzelał. Później kupiła “kniejówkę", z której może strzelać kulami i śrutem. Oko ma dobre, na “komorę", prosto w serce.
Przez pierwsze dziesięć lat gotowa była jechać na polowanie o każdej porze dnia i nocy. Koledzy dzwonili w środku nocy, że ranili zwierzynę, potrzebny pies, który doszedłby ją, aby się nie męczyła. Wsiadała w samochód, zabierała psa i ganiali po lesie, aż odnaleźli ranne zwierze.
- Polowanie musi być etyczne, nie strzelamy do wszystkiego, co się rusza i nie z każdej pozycji - mówi. Nie strzela już do gęsi, bo kiedyś “królewskim" strzałem (sztuka spadła jej pod nogi), trafiła jedną z gęsi. Z klucza oderwała się druga, która krążyła nad zestrzeloną. Później dowiedziała się, że gęsi łączą się w pary na całe życie jak łabędzie. Nie strzeli też do sarny, bo zapewnia, że sarny, rzeczywiście płaczą, a ona widziała te łzy.
Lisy, owszem, strzelała, nawet po jednym z polowań dostała przydomek “lisiara". Dziki, też, może kilkanaście, ale bez ambicji ustrzelenia dużego odyńca. Zające zostały wytrzebione. Jak zaczynała swoją przygodę z myślistwem, to po polowaniu leżało pokotem 40-50 sztuk. Dziś jeden i koniec. Nie ustrzeliła jelenia, bo to szlachetne zwierzę i rzadkie. - Nie mam potrzeby i satysfakcji, żeby zapłacić za odstrzał - podkreśla. To samo z danielami. Strzelanie do hodowlanych bażantów, to żadna przyjemność, za bardzo nawet fruwać nie potrafią. Na safari nie pojedzie, bo i po co?
Jak ktoś zaczyna dyskusję o mordowaniu zwierząt przez myśliwych, to pyta, jak giną świnki i krówki, których porcje kupujemy później w sklepie mięsnym. Zazwyczaj wystarcza.
Emerytura z flintą
Potrafi godzinami opowiadać o psach. Teriery oraz jamniki szorstkowłose to dzikarze i norowce (wejdą w lisie nory). Twarde i z temperamentem. Wyżły, co przekładają pole (idą w lewo i prawo) wystawiają myśliwemu ptactwo do strzału. Labradory aportują zestrzeloną sztukę. Z przyjemnością chodzi na wystawy psów. Ocenia pracę włożoną we właściwe ułożenie zwierzaka. Cieszy się kolejnym miotem opuszczającym jej hodowlę.
Mówi, że przyjdzie taki moment, że przestanie jeździć na polowania. Już pojawia się na nich coraz rzadziej, ale na pewno nie zrezygnuje z nich całkowicie. - Zawsze pójdę z filntą i dobrze ułożonym psem przy nodze na kaczki.
Zachwyci się wschodem i zachodem słońca lub księżyca.