Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracownik z Bydgoszczy mówi: - Zostałem zwolniony, bo spóźniłem się na szkolenie. Co na to szef?

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Bydgoszczanin mówi, że powód utraty przez niego pracy jest absurdalny. Jego szef mówi, że wcale nie.
Bydgoszczanin mówi, że powód utraty przez niego pracy jest absurdalny. Jego szef mówi, że wcale nie. Pexels.com
Szef wysłał pana Łukasza na szkolenie. Po tym, jak pracownik spóźnił się na nie, stracił pracę. Mężczyzna mówi o absurdzie, a szefostwo - o innym powodzie.

Zobacz wideo: Proces Składów Węgla.pl w Bydgoszczy

od 16 lat

Pan Łukasz z Bydgoszczy ma schorowaną żonę i dwoje kilkuletnich dzieci. Żona nie może podjąć stałej pracy ze względu na stan zdrowia. Rodzina nie ma własnego mieszkania. Wynajmuje, a same opłaty za mieszkanie wynoszą łącznie 3000 zł. Kupić jedzenie, leki i żyć też za coś trzeba.

Głównie mąż utrzymuje rodzinę. Pracował w różnych firmach. W tej ostatniej wiodło mu się, jak mówi, dobrze, ale krótko.
- Na Facebooku natknąłem się na ogłoszenie o pracę. Był październik 2022 roku - wspomina. - Przedsiębiorstwo, działające w branży budowlanej, zajmujące się m.in. montażem wind, szukało nowych ludzi. Zgłosiłem się.

Plac budowy

Krótko potem już tam pracował.

- Podobało mi się, chociaż czasem były zgrzyty, ale tak przecież zdarza się w każdym zakładzie. Zostałem pomocnikiem na placu budowy - mówi mężczyzna. - Dostawałem 24 złote na godzinę. Etatu mi nie dali, tylko umowę zlecenie. Do podpisania niczego mi nie wręczyli. To była ustna umowa. Pasowała mi i taka forma umowy, i warunki, bo pieniądze były na czas. Całkiem fajna kasa: zarabiałem miesięcznie jakieś 5000 zł na rękę.

Całkiem fajnie było do początku marca. - Niecały miesiąc temu szef wysłał mnie, jako jedynego z Bydgoszczy, na szkolenie podnoszące kwalifikacje. Po nim miałem stać się profesjonalnym monterem wind, takim z uprawnieniami. Zgodziłem się. Kurs wiązał się z wyjazdem, na szczęście jednodniowym, do Gdańska. Firma dała mi pieniądze na dojazd.

Opóźnienie pociągu

Na nieszczęście pan Łukasz spóźnił się na kurs. - Nie mam samochodu. Wyszedłem z domu parę godzin przed czasem. Pojechałem tramwajem na dworzec. O 6.45 już miałem kupiony bilet kolejowy. Pociąg powinien ruszyć o 7.00. Kurs w Gdańsku miałem rozpocząć o 9.00. Zdążyłbym, ale pociąg spóźnił się około 20 minut. Potem, już na miejscu, szybko wziąłem taksówkę. Nie znam tamtego miasta.

Nie wiedział dokładnie, jak dostać się do ośrodka organizującego szkolenie. - Poszedłbym piechotą z dworca albo podjechałbym autobusem czy tramwajem, ale mógłbym nie trafić. To dlatego zamówiłem taxi. Na szkolenie przyjechałem z prawie godzinnym opóźnieniem. Grzecznie przeprosiłem i usiadłem w ławce. Prowadzący nie zwrócił mi uwagi. Nikt z sali też nie miał pretensji, że jestem za późno.
Szkolenie trwało sześć godzin. - Na koniec musieliśmy rozwiązać testy z teorii. Oczywiście zdałem. Po kursie zadowolony wróciłem pociągiem do Bydgoszczy, już bez przygód, jak w tamtą stronę.

Nazajutrz miał iść normalnie do pracy, na 7.00. Zadzwonił szef. - Kazał mi przyjść dopiero na 10.00 – kontynuuje nasz czytelnik. - Nie podejrzewałem niczego złego. Stawiłem się więc o 10.00. Szef powiedział, że mnie zwalnia. Zatkało mnie. Poprosił jeszcze, żebym zdał służbowe sprzęty. Nawet kamizelkę odblaskową musiałem oddać i kask. Ten ostatni był mój, prywatny, a i tak mi zabrali.

Pan Łukasz nazajutrz stał się bezrobotny. Do teraz nie ma nowej pracy - i do teraz uważa powód zwolnienia za absurdalny. - Szef w ten sposób ukarał mnie za spóźnienie się na pociąg. Tyle że to nie była moja wina. Powinienem dostać świadectwo ukończenia kursu. Do tej pory czekam.

Właściciel firmy wskazuje: - Po pierwsze, pan Łukasz nie zostałby monterem wind po paru godzinach szkolenia. Aby zdobyć uprawnienia i nauczyć się tego fachu, potrzeba czasu, jakichś dwóch lat. Po drugie, kurs, na jaki wysłałem go, to był kurs, rzekłbym, wprowadzający. Uczestniczy w nim każdy mój nowy pracownik. Podczas zajęć poznaje specyfikę pracy na placu budowy, chociaż faktycznie, ogólne informacje o dźwigach także są przekazywane kursantom.

Zastrzeżenia do pracy

Szef przedsiębiorstwa mówi dalej: - Już wcześniej miałem zastrzeżenia do pracy wykonywanej przez tego pana. Spóźniał się nagminnie. Bywało, że w ciągu 10 dni roboczych, spóźnił się dziewięć razy. Zawsze podawał inny powód: a to, że dzieci się rozchorowały, a to że żona źle się czuje, a to, że musiał coś załatwić w urzędzie czy ośrodku opieki społecznej. Zazwyczaj przymykałem oko, jesteśmy przecież ludźmi. Każdemu może coś się przydarzyć. Znam trudną sytuację tej rodziny.

Już wcześniej firma miała plan zakończyć współpracę z bydgoszczaninem. - Żona pana Łukasza wtedy zadzwoniła i prosiła, żebym tego nie robił - wspomina pracodawca. - Obiecała dopilnować męża, żeby się nie spóźniał. Bez skutku.

Przełożony nowego pracownika mówi, że czara goryczy się przelała. - To w momencie, gdy pan Łukasz spóźnił się na szkolenie w Gdańsku. Przedtem ostrzegałem go, żeby tak sobie zorganizował dojazd, aby być od początku do końca zajęć. Nie tylko o kolejne spóźnienie poszło. Pan Łukasz z dworca w Gdańsku zamówił taxi, żeby dojechać do ośrodka szkoleniowego. Sęk w tym, że taksówką przejechał zaledwie 220 metrów. Tak wynika z paragonu. Kurs trwał od godz. 10.08 do 10.09, więc pan Łukasz spóźnił się ponad godzinę, a nie blisko godzinę. Zapłacił za kurs 40 zł. Niech ktoś poda mi przykład Polaka, który na minutę zarabia 40 zł. Zresztą, mój pracownik szybciej pokonałby piechotą tę odległość niż zamówionym autem. Więcej czasu stracił pewnie, czekając na kierowcę.
Pracodawca podziękował panu Łukaszowi, ale pracownik nie zamierza odpuścić byłemu już szefowi. - Pracowałem pięć miesięcy, ale nie dali mi umowy. To znaczy, że złamali prawo, bo zatrudniali mnie na czarno.

Sprawa dla inspekcji

Zwolniony mężczyzna chce, aby inspekcja pracy przyjrzała się tematowi.
Były przełożony pana Łukasza wtrąca: - Jeżeli on myśli, że inspekcja pracy nałoży na mnie karę za brak umowy na piśmie, to jest w błędzie. Umowa ustna jest prawnie dozwolona. Prawo cywilne przewiduje możliwość zawierania umów w różnych formach, w tym właśnie w formie ustnej. Zasadą jest również, że strony same mogą zdecydować, w jakiej postaci umowa pomiędzy nimi zostanie zawarta. Ja z panem Łukaszem wybraliśmy ustną. Składki były na bieżąco odprowadzane za pracownika.

Skargi dotyczące naruszania praw pracowniczych mogą być zgłaszane do inspekcji pisemnie, mailowo (w tym jako e-skarga), nawet ustnie (do protokołu). - Inspektor pracy jest zobowiązany do nieujawniania informacji, że kontrola przeprowadzana jest w następstwie skargi, chyba że zgłaszający skargę wyrazi na to pisemną zgodę - wyjaśniają w Państwowej Inspekcji Pracy.

Współwłaścicielka firmy w Bydgoszczy zwolniła pracownicę. Szefowa uznała, że dziewczyna źle wykonuje obowiązki. Dziwne, ponieważ była zatrudniona od ponad roku i nigdy przedtem nie było na nią zażaleń. Prawda była taka, że młoda pracownica wdała się w romans z współwłaścicielem spółki, czyli mężem współwłaścicielki. Spotykali się potajemnie po pracy. Ktoś ze współpracowników zauważył parkę, obściskującą się w biurze pana prezesa (tak kadrze kazał siebie nazywać współwłaściciel). Świadek doniósł zdradzanej kobiecie. Szefowa postanowiła pozbyć się rywalki, lecz nie miała powodu. Uznała, że wypunktuje jej brak zaangażowania w wykonywanie zadań. Młoda pracownica się oburzyła. Chciała sprawę skierować do sądu. Zrezygnowała, gdy współtwórca firmy znalazł rozwiązanie. Odszedł ze spółki i - za jego namową - równocześnie odeszła też młoda pracownica. Para nawet z Bydgoszczy się wyprowadziła.

Nie wolno zwolnić pracownika za romans w pracy. Relacje miłosne mieszczą się w strefie życia prywatnego i rodzinnego pracownika. Pracodawca nie ma prawa w nie ingerować. Przesądza o tym jedna z podstawowych zasad prawa pracy, wyrażona w art. 111 Kodeksu pracy.

W Polsce głośne były przypadki zwolnień pracowników z dziwnych powodów, chociaż nie absurdalnych. Zatrudniony w przedsiębiorstwie w Słupsku żalił się, że szef go wyrzucił za korzystanie z telefonu. Okazało się, że mężczyzna miał do dyspozycji służbową komórkę. Wziął udział w konkursie sms-owym. Chciał wygrać, więc w ciągu miesiąca wysłał aż 38 000 sms-ów, a każdy kosztował 2,4 zł. Rachunek przyszedł na firmę. Pracownik nie chciał zapłacić ze swojej kieszeni. Szef zwolnił fana gier sms-owych. Sprawa trafiła do sądu. Finał dla pracownika był podwójnie niekorzystny - został zwolniony, ale nie został zwycięzcą (tej gry, rzecz jasna).

Filmiki z podróży

Następna sytuacja: młody przedstawiciel handlowy nagrywał krótkie filmiki podczas podróży samochodem służbowym do klientów. Nagrania, wzbogacone zabawnymi komentarzami, wstawiał na Tiktoka. Kierownik handlowca zobaczył filmiki. Powiadomił przełożonych. Ci stwierdzili, iż przedstawiciel nagrywając relacje, naraził siebie na niebezpieczeństwo. Zwolnili człowieka. To mu w pewnym stopniu pomogło. Stał się tiktokerem niemal zawodowym, zaczął bowiem publikować filmiki, ukazujące absurdy autorstwa różnych pracodawców. I on, i jego filmiki zniknęły z sieci, gdy mężczyzna znalazł nową pracę.

Ekspracodawca pana Łukasza kończy: - Przyznaję, pomyłkowo odebraliśmy mu jego kask. Odeślemy go na adres domowy pana Łukasza. Kamizelkę sobie zostawiamy. Jest nasza, z logo firmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska