Nowa ustawa o opłatach skarbowych z początkiem stycznia zniosła znaczki skarbowe. Zamiast tego petenci uiszczają tzw. opłaty urzędowe.
Problem w tym, że można tego dokonać
jedynie w urzędach miast i gmin,
tak zadecydował ustawodawca. Tymczasem wiele spraw mieszkańcy załatwiają m.in. w wydziale architektury i budownictwa oraz komunikacji, które znajdują się w siedzibie brodnickiego starostwa przy ul. Kamionka.
Z kolei przy Zamkowej pracują urzędnicy m.in. wydziału geodezji, gdzie również wydawane są dokumenty, które podlegają opłacie.
Nic dziwnego, że władze powiatu zwróciły się do miasta o ustanowienie inkasentów w starostwie. W tej sprawie konsultowali się samorządowi skarbnicy.
- Jeśli ktoś załatwia sprawę, to chciałby mieć wszystko na miejscu. Chodzi wyłącznie o wygodę interesantów - uważa starosta Waldemar Gęsicki.
Okazuje się, że
z tytułu opłat skarbowych
brodnickie starostwo otrzymywało w przeszłości ok. 110 tys. zł z czego 30 tys. stanowiło koszty wytworzenia dokumentów. Obecnie te pieniądze trafią do kasy miejskiej.
W przypadku gdyby samorząd Brodnicy zgodził się posadzić inkasenta w starostwie, to budżet
schudłby tylko o sześć procent
miesięcznej sumy wpłat. Tyle zarabiałby inkasent.
Już dziś wiadomo, że wniosek starostwa jest bez szans na realizację. Miasto nie zamierza się dzielić pieniędzmi.
- Jeszcze w lutym w urzędzie uruchomimy drugie okienko kasowe - informuje Zdzisława Marciniak, pełnomocnik miasta do spraw informacji. - Wynika to z rachunku ekonomicznego. Nie ma powodu, żeby pozbywać budżet dodatkowego wpływu, nawet niewielkiego - przekonuje.
- Magistrat i starostwo dzieli szerokość ulicy. W większych miastach petenci mają więcej drogi między piętrami, dzielącymi poszczególne wydziały - kwituje.