Od 18 stycznia obowiązuje znowelizowany kodeks pracy. Wśród nowych przepisów znajduje się ten najbardziej osławiony - nakładający na każdą, nawet najmniejszą, firmę obowiązek zatrudniania inspektora ochrony przeciwpożarowej.
Chociaż absurdalność tych wymogów dostrzegło Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej i od razu zaproponowało nowelizację - kuriozalne prawo na razie obowiązuje.
Najwyraźniej przedsiębiorcy nie wierzą, że Sejm je zmieni, bowiem masowo szkolą siebie oraz pracowników w zakresie ochrony przeciwpożarowej.
- Miejsca na szkoleniach mamy zajęte praktycznie do końca półrocza - informuje Beata Metel ze Szkoły Podoficerskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bydgoszczy.
Zainteresowanie jest ogromne, mimo iż kurs na inspektora ochrony przeciwpożarowej kosztuje 1,4 tys. zł i trwa 85 godzin.
Dla Julii Herckiej-Wiśniewskiej, prowadzącej zakład fryzjerski to za duży, a przede wszystkim niepotrzebny wydatek.
- Nie kieruję fabryką, nie używam materiałów niebezpiecznych, dlatego jeśli zajdzie potrzeba, to sama chwycę za gaśnicę i spróbuję ugasić ogień - tłumaczy kobieta, która na razie nie ma zamiaru szkolić się z pożarnictwa. - Poczekam aż zmienią się przepisy i mam nadzieję, że nikt mnie do tego czasu nie ukarze - śmieje się fryzjerka.
Na razie ona i jej podobni mogą być spokojni. Państwowa Inspekcja Pracy już zapowiedziała, że do końca stycznia żadnych kontroli w zakresie udzielania pierwszej pomocy, zwalczania pożarów i ewakuacji pracowników nie będzie.
- Po tej dacie będziemy kontrolować zakłady pracy, ale w związku z planowaną nowelizacją przepisów nie będziemy karać za brak inspektorów przeciwpożarowych, a tylko udzielać instrukcji - uspokaja Beata Gołębiewska, zastępca Okręgowego Inspektora Pracy w Bydgoszczy.
Obecnie projekt noweli Kodeksu Pracy znajduje się w Sejmowej Komisji Przyjazne Państwo. Jeśli propozycje ministerstwa zostaną przyjęte, mali i średni przedsiębiorcy będą mogli odetchnąć z ulgą - ich obowiązki się nie zmienią, ale nie będą już musieli wydawać majątku na szkolenia.