- Jesteśmy rozżalone, bo to nie my jesteśmy winne całego zamieszania - mówią Małgorzata Lewandowska i Edyta Sobczak, starsze pracownice socjalne w GOPS.
Obie panie zapewniają, że z finansami w 2008 roku (to w tym roku wydano mniej na dożywianie niż wynosiła dotacja wojewody i różnicę trzeba zwrócić - dop. red.) nie miały nic wspólnego.
- Wtedy nie mieliśmy jeszcze własnej księgowej. Wszystko rozliczała skarbniczka w Urzędzie Gminy. Ktoś chce na nas zrzucić winę - mówi Małgorzata Lewandowska.
Przyznaje, że to w GOPS przygotowywane były listy podopiecznych, korzystających z różnych form pomocy. Wojewódzka kontrola wykryła, że GOPS wypłacił za mało z dofinansowania, jakie dostał na pomoc w postaci dożywianie. Andrzej Lesiak, kierownik GOPS, tłumaczył nam w obecności wójta gminy i skarbniczki, że pieniądze trafiły do podopiecznych, ale źle zostały zatytułowane listy z poszczególnymi formami pomocy. - Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego - mówi teraz Lesiak, nawiązując do ukarania go przez wójta.
Jego pracownice podkreślają, że w 2008 roku miały do dyspozycji tylko ogólną kwotę i w jej ramach kwalifikowały podopiecznych do poszczególnych form pomocy, w tym do dożywiania.
Anna Nowakowska, skarbniczka gminy jest zdziwiona. - Nawet nie wiem, ilu jest podopiecznych.Dostawałam listy z GOPS i wypłacam wedle ich wskazań, komu i ile - mówi. Zaprzecza, jakoby pracownicy GOPS wiedzieli tylko o ogólnej puli, jaką mieli do dyspozycji. - Przecież co miesiąc występują z zapotrzebowaniem do wojewody na poszczególne formy. Doskonale wiedzieli, ile jest pieniędzy na dożywianie, a zadysponowano ich część na inne formy pomocy - mówi.
Po kontroli, która wykryła nieprawidłowości, GOPS musi zwrócić prawie 60 tys. złotych. Jego tegoroczny budżet wynosi 90 tys. złotych.
- Skarbniczka miała obowiązek sprawdzić, czy wszystko się zgadza i zasygnalizować, że coś jest nie w porządku - bronią się pracownice GOPS.