Po raz kolejny jesteśmy na polach i łąkach Stanisława Nowakowskiego w Radoszkach. Wiosną też było kiepsko, dziś jest jeszcze gorzej. Wiosną szliśmy po gąbczastej łące, szlakiem bobrowych działań - szkód przez nich czynionych - tym razem w wodzie, trzeba było wciągnąć kalosze.
Był taki czas, kilkadziesiąt lat temu, że bobry zniknęły z okolic, z Pojezierza Brodnickiego, gdzie rzeczki większe i mniejsze, które można przeskoczyć. Przyrodnicy wówczas uznali, że bóbr jednak być powinien i w latach 80. rozpoczęto reintrodukcję bobra.
- Był to błąd - przyznaje dziś Marek Machnikowski, wojewódzki konserwator przyrody. - Bóbr odszedł, w sposób naturalny, przemieścił się w inne strony, w sposób naturalny powinien powrócić. I pewnie by tak się stało. Sztucznie ten proces przyspieszono i są dziś tego skutki, pozytywne i negatywne.
W Radoszkach, gdy Stanislaw Nowakowski wyjdzie na łąki, chwyta się za głowę. Krów tam nie wpuści, bo doły zrobione przez bobry są tak głębokie i zdradliwe, że połamią sobie nogi. Nie wjedzie tam sprzętem ciężkim, żeby kosić, musi wrócić do dawnej epoki i kosą ciąć.
Niewielki strumyk, dzięki bobrowym tamom, z łąki czyni "obszar podtopiony". Pożytek dla rolnika z tego żaden. Nie działają żadne przepusty - nic.
Nie wjedzie na teren żadnym ciężkim sprzętem.
- Zastanawiam się jak będę zbierać kukurydzę. Wprawdzie pole jest nieco wyżej, ale gdzieś trzeba zawracać. Na łące grząskiej, podtopionej, kombajn nie ma szans. Może tak zostać na zawsze - mówi rolnik.
Trudno mu też zrozumieć przyrodników, którzy podkreślają zalety bobra - utrzymywanie poziomu wody, umiejętności regulacyjne.
- Może i tak, może w jakimś dziki terenie, ale nie u mnie. Życzyłby sobie, żeby przyjechali do mnie eksperci, bo tutaj już nie ma żartów. Ja sam przecież nie rozbiorę żeremi, bo za to jest kara, że wkraczam w bobrowe środowisko, ale to przecież bóbr wkroczył w moje. Mówią też, że powinienem ubiegać się o pozwolenie na odstrzał bobra. To jednak nie moja rola - rolnik jest już zgorzkniały.
Na dodatek bobry to nie jedyne utrapienie. Wśród nieporoszonych gości są także dziki, lisy idące w szkodę.
- Ogrodziłem pole kukurydzy pastuchem elektrycznym, tak jak kazali w związku łowieckim. Zwierzę znajdzie jednak różne sposoby. Do tej pory nie otrzymałem odszkodowania za straty ubiegłoroczne, a ile czasu już minęło? Więcej niż pół roku.
Prawda jest i taka, że gdyby związki łowieckie płaciły odszkodowania pokrzywdzonym w 100 proc. mogłyby zwinąć działalność.
Taka jest opinia samych myśliwych, a nie przypuszczenie rolników.
Stanisławowi Nowakowskiemu z Radoszek nie pozostaje nic innego jak pisać wnioski o odszkodowanie, wysyłać prośby o opinie ekspertów, o zainteresowanie się sprawą globalnie.
- Ja się skarżę, w swoim imieniu, ale jest tutaj jeszcze kilku gospodarzy, którym bobrowe towarzystwo robi szkody. Niech wreszcie ktoś mi pomoże, z powiatu, z melioracji, z województwa. Tak dalej być nie może - żali się rolnik z Radoszek.