W czasach młodości Kazimierza Krajewskiego o własnym samochodzie nikt nawet nie śnił. Ale o motocyklu tak. To był na wsi dość powszechny środek lokomocji. Dojeżdżało się nim do pracy, do miasta, do najbliższego sklepu, nad jezioro, jechało w gości.
- Swoją pierwszą WSK-ę kupiłem w połowie lat 60 - opowiada pan Kazimierz. - Mechaników nie było, jak coś się popsuło, każdy sam naprawiał. Albo z kolegą, który znał się na tym lepiej. Ta pierwsza WSK-a służyła mi długo. Ale miałem też inne motory...
M.in. rysia - to był pierwszy polski motorower, który zaczęto produkować na przełomie lat 50. i 60. - Charta też miałem - wspomina pan Kazimierz. A to był ostatni motorower z przełomu lat 80. i 90. z bydgoskiego Rometu.
Przeczytaj także: Ci wspaniali mężczyźni i ich stare motocykle. Muzeum w piwnicy pana Ryszarda Kulczyka z Koronowa
Kilka lat temu Kazimierz Krajewski zaczął przywracać do życia stare motocykle. Na pierwszy ogień poszła WFM-ka z połowy lat 60. - Rozebrałem do ostatniej śrubki i szprychy, poczyściłem, dałem części do niklowania w zakładzie w Nakle - opowiada pan Kazimierz. - Są jeszcze fachowcy, którzy potrafią to zrobić. Składałem ten motor długo, ale patrz pan, jak ta WSK-a dziś jeszcze wygląda. Jak nowa, jakby z fabryki wyjechała...
To był motocykl, który mieszkający przy ul. Pięknej we Wtelnie Kazimierz Krajewski kupił od kogoś. W garażu miał jeszcze własną WSK-ę, z roku 1966. Też rozebrał na części, wyczyścił, poskładał. Kosztowało to znowu wiele czasu i pieniędzy. Niektóre prace pomógł mu zrobić pan Ryszard Kulczyk z Koronowa - kolekcjoner motoryzacji, który mógłby otworzyć własne muzeum starych jednośladów...
W piwnicy pana Kazimierza jest jeszcze jeden motor. To NRD-owski simson. - Kupiłem od pani z Wtelna, która wyprowadziła się do miasta. Jest oryginalny, nic przy nim nie robiłem i wygląda nadal jak nowy...
Kazimierz Krajewski wyprowadza z garażu jeszcze jeden pojazd: rometowski składak z silnikiem... Okaz, który trzeba zobaczyć. - Pan Ryszard pomógł mi go zrobić - mówi pan Kazimierz. - Nikt takiego roweru nie ma.
- To było tak - opowiada Ryszard Kulczyk. - On miał rower, ja silnik. A że w sklepie przy ul. Kijowskiej w Bydgoszczy widziałem takie dziwne rowery, więc zacząłem kombinować. Wmontowałem do piasty z drugiej strony zębatkę od komara, by dołożyć napęd z białoruskiego silnika. Zbiornik na paliwo zrobiłem z... gaśnicy. Rusza się rowerem pedałując przy wciśniętym sprzęgle. A potem puszcza sprzęgło...
Rowerem jadącego takim pojazdem, który ma dwa łańcuchy, trudno dogonić. Wiem to, bo też miałem podobny motorower zrobiony z roweru...
Czytaj e-wydanie »