https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rowerem po Monachium

Tekst i foto Agnieszka Wirkus [email protected]
W posadzce Frauenkirche  swój czarny ślad podobno odcisnął diabeł
W posadzce Frauenkirche swój czarny ślad podobno odcisnął diabeł
Grüss Gott! Witam w Monachium. Mieście, które najlepiej zwiedza się na rowerze, gdzie w samym centrum można uprawiać surfing.

A białą kiełbasę trzeba koniecznie zjeść ze słodką musztardą.

To był mój pierwszy pobyt w Monachium. Zobaczyłam stolicę Bawarii i się w niej zakochałam. Najbardziej w czystych, zadbanych uliczkach, pełnych rowerzystów. Mieszkańcy miasta mkną na swoich dwóch kółkach do sklepu, pracy, urzędu lub po prostu wtedy, gdy chcą odpocząć. Postanawiam spojrzeć na Monachium, tak jak patrzą oni. Wsiadam na wypożyczony rower i zaczynam zwiedzać.

Zły, co tupnął w kościele
Wycieczkę rozpoczynam na rynku Marienplatz. Tu krzyżują się trasy zagranicznych wycieczek, znajduje się przepiękny Nowy Ratusz i stąd odchodzą uliczki, prowadzące do innych miejskich zabytków. Zaglądam do Muzeum Zabawek. W niewielkich salach ustawione są gabloty wypełnione misiami, malutkimi żołnierzykami i fantazyjnie urządzonymi domkami dla lalek. Moją uwagę przyciągają wagoniki starych kolejek, samochody i inne metalowe zabawki.
Wychodzę z muzeum i wracam na Marienplatz. Widać stąd dwie bliźniacze wieże Frauenkirche (kościoła Najświętszej Marii Panny).

Słyszałam, że w świątyni znajduje się ślad... diabła. W posadzce przedsionka kościoła dostrzegam odciśniętą czarną stopę.

W informacjach dla turystów znajduję legendę. Według niej, gdy budowa kościoła była już ukończona, do środka wszedł diabeł. Stanął w przedsionku, spojrzał w kierunku ołtarza i nie zauważył żadnych okien. Szczęśliwy z tego powodu, triumfalnie odcisnął w posadzce swój ślad i ruszył w głąb świątyni. Wówczas zza szerokich kolumn "wyłoniły się" strzeliste okna. Diabeł zrozumiał, że został oszukany. Ze złości zamienił się w wiatr, licząc że silnymi podmuchami uda mu się zburzyć kościół.

Jak wielu turystów staję na czarnym śladzie. Nie widzę przed sobą żadnych bocznych okien, a jedynie to, które znajduje się za ołtarzem. Jak się dowiaduję i ono było przez kilka stuleci zasłonięte przez wysoki ołtarz.
Wychodzę ze świątyni i idę wzdłuż jej ścian. Wiatr nadal tu wieje...

Surfer pływa w parku
Docieram do rozległej rezydencji - siedziby rodziny Wittelsbachów, która rządziła Bawarią do początku XX wieku. Dziś w rozbudowywanej przez wieki rezydencji można zwiedzić m.in. teatr i skarbiec. Żeby obejrzeć wszystkie zgromadzone tu skarby, potrzebowałabym dwóch dni.

Nie mam tyle czasu, robię więc pamiątkowe zdjęcie przy jednej z wielu monachijskich fontann, wsiadam na rower i jadę oglądać inne cuda Monachium.
Wyjeżdżam poza ścisłe centrum miasta. Kieruję się w stronę prawie 400-hektarowego ogrodu angielskiego. Ma on blisko 220 lat i jest podobno jednym z największych miejskich parków na świecie. Jadę uliczkami, wijącymi się między drzewami, mijam biegaczy i spacerowiczów z psami. Staję na chwilę przy chińskiej wieży, gdzie w ogródkach piwnych odpoczywają monachijczycy i turyści.
Postanawiam dotrzeć do Monopteros, okrągłej świątyni, znajdującej się na wzgórzu. Rozciąga się stąd piękny widok na część ogrodu. Widać ludzi odpoczywających na rozległym trawniku, a w oddali kościelne wieże.

Wyjeżdżając z parku, natrafiam na surferów. Pływają od jednego do drugiego brzegu spiętrzonej rzeki. Ich wyczyny podziwiają stojący na pobliskim moście przechodnie.

Poleczka pod kasztanowcem
Zbliża się pora obiadowa. W centrum co kawałek kuszą restauracje i bary. Mam do wyboru głównie sushi i kuchnię bawarską. Chce spróbować regionalnych potraw, dlatego decyduję się zajrzeć do najbardziej znanej tutejszej piwiarni - Hofbräuhaus. Jej historia zaczyna się w XVI wieku, kiedy powstał browar, który zaopatrywał dwór w piwo.

Obecnie w Hofbräuhaus znajdują się miejsca dla trzech tysięcy głodnych i spragnionych oraz sklep z piwnymi pamiątkami. Jest ładna pogoda, więc zamiast w sali, zajmuję stolik na tarasie. Zamawiam lokalny przysmak - białą kiełbasę ze słonym preclem i słodką, gęstą musztardą.

Po obiedzie kolega zaprasza mnie do tańca. Schodzimy z tarasu do ogródka piwnego. Pod gałęziami kasztanowca, przy szmerze fontanny, obiad jedzą całe rodziny. Gra bawarski zespół, a my jako jedyni tańczymy polkę.

Mam jeszcze czas na kupienie pamiątek i deser, który jem - w równie słynnej co piwiarnia - lodziarni Alfonsa Schuhbecka. Menu zmienia się codziennie. Oferowane są tu lody w 160 smakach! Oprócz owocowych, miętowych z czekoladą i rumowych, są też podobno lody z pieprzem lub chili. Yhmmm... Pycha! Muszę tu jeszcze wrócić na lody, po precle oraz by pojeździć na rowerze.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska