Wojciech Giedrys: - Kiedy dowiedział się pan o odwołaniu Lecha Narębskiego ze stanowiska miejskiego konserwatora zabytków?
Sambor Gawiński: - Byłem na urlopie. Poinformował mnie o tym prof. Jan Tajchman. To była bardzo przykra informacja. Pan Narębski nie został potraktowany absolutnie obojętnie. Zaproponowano mu pracę w magistracie. Wydaje mi się, że to było poprawne rozwiązanie, jeżeli koncepcje pracy prezydenta Torunia i pana Narębskiego się różniły.
- Czy taka decyzja nie powinna być konsultowana z panem?
- Prezydent nie ma takiego obowiązku. Zgodnie z porozumieniem zawartym między wojewodą a prezydentem, wojewódzki konserwator zabytków sprawuje nadzór merytoryczny nad miejskimi służbami konserwatorskimi. Opiniuje też kandydatów na stanowisko miejskiego konserwatora.
- Jak ocenia pan współpracę z miejskimi służbami konserwatorskimi?
- Moja współpraca z panem Narębskim układała się bardzo dobrze. Ceniłem go sobie. Ma ogromną wiedzę na temat historii zabytków Torunia. W okresie, gdy pełnił swoją funkcję, Starówka zmieniła się na lepsze. Z roku na rok rośnie budżet na remonty konserwatorskie. Odnowiono ulice. Wzorcowo jest prowadzony remont katedry św. Janów. W tym ogromie zadań niewątpliwie każdy z nas może jednak popełniać jakieś drobne błędy. Jest sporo realizacji, które w moim przekonaniu nie powinny się w ogóle zdarzyć.
- Co ma pan na myśli?
- Pomyłką jest obecna kolorystyka "harmonijki". Błąd nastąpił podczas odczytania pobranych próbek. Warstwę szarego podkładu wzięto za oryginalną warstwę kolorystyki zewnętrznej. "Harmonijka" widnieje już w rejestrze zabytków, a pomyłkę można odwrócić. Nie podobają mi się także niektóre zmiany w parterowych partiach staromiejskich kamienic. Przykładem jest sklep jubilerski na ul. Szerokiej. Wcześniej była tam piękna witryna wnękowa. Zostało to zmienione na pseudohistoryzującą witrynę w bardzo złym guście.
- Czego się nie da odwrócić?
- Sztandarowym przykładem jest budynek dawnego dworca autobusowego, który niedawno został wyburzony. W nieistniejącym planie zagospodarowania przestrzennego był on przeznaczony do adaptacji i wkomponowania w nową zabudowę. Cieszę się jednak, że w tej całej sytuacji pojawiła się dyskusja publiczna na temat architektury, z której wynikło, że jest potrzeba ratowania obiektów modernistycznych w Toruniu. Tak też się dzieje. Ostatnio do rejestru zabytków została wpisana siedziba Urzędu Marszałkowskiego.
- Podoba się panu nowe oblicze Koszar Racławickich?
- Obiekt nie psuje panoramy Torunia. Rażą mnie konstrukcje na dachu, które mają podtrzymać kolektory słoneczne. To nieporozumienie. Konserwator ma trudne zadanie, bo dla niego każdy obiekt jest cenny. Nie raz staje przed dylematem: pozwolić inwestorowi na przebudowę i pewne odstępstwa czy pozostawić obiekt w stanie skrajnie złym i czekać na kolejnego inwestora, który wprowadzi mniejsze zmiany. Taką decyzję konserwator musi podjąć samodzielnie. Gdyby do koszar nie wszedł inwestor, nie wiadomo, w jakim stanie byłby one dzisiaj. Może uległyby totalnej ruinie i wtedy konserwator również byłby za to odpowiedzialny.
- Wciąż jednak wiele toruńskich zabytków popada w ruinę. Przykładem jest kościół św. Jakuba.
- Kilka lat temu w kościele św. Jakuba została odnowiona elewacja prezbiterium oraz kruchta. Byłem przekonany, że prace będą kontynuowane. Na tym się jednak skończyło. Ten problem dotyczy wielu zabytków. Robimy elewację, po czym nagle brakuje środków na kontynuację prac. To wszystko zależy od gospodarza obiektu. To on powinien inicjować i koordynować prace. W katedrze św. Janów idzie to etapowo. Prace są przemyślane i racjonalne.
- Źle się dzieje także na Bydgoskim Przedmieściu.
- Kamienice z lat 30. są docieplane styropianem. Nie każdy budynek można w ten sposób potraktować, bo straci on swoją formę architektoniczną. Na Bydgoskie wchodzą deweloperzy. Szukają luk w zabudowie, aby zrealizować swoje pomysły, które mają wyłącznie podłoże ekonomiczne. W 2000 r. straciły aktualność obowiązujące plany zagospodarowania przestrzennego. To był dramat dla większości zabytków niewpisanych do rejestru. Zapisy w planach chroniły te obiekty i nakazywały uzgadnianie wszelkich remontów z konserwatorem. Póki co Bydgoskie Przedmieście nie ma nowych planów.
- Jak więc chronić to osiedle?
- Istnieje taka forma ochrony jak wpis obszarowy do rejestru zabytków, który stwarza konieczność uzgadniania wszelkich remontów ze służbami konserwatorskimi. Tak też się stanie w przypadku Bydgoskiego Przedmieścia. Taki wpis może zahamować niedobre tendencje i pomoże w kontrolowaniu wszelkich prac prowadzonych na tym osiedlu.
- Wkrótce zacznie działać menedżer Starówki. Będzie to kolejna osoba, naciskająca na konserwatora?
- Na miejskiego konserwatora wszyscy naciskają. Każdy mieszkaniec na niego narzeka, bo ma jakieś oczekiwania. Niektórym się wydaje, że konserwator jest po to, żeby przyjść, dać pieniądze i zrobić coś za kogoś. Menedżer powinien dążyć do tego, by Starówka stała się toruńskim salonem. Należy wykwaterować ludzi, których nie stać na mieszkanie w tak luksusowym miejscu i wprowadzenie lokatorów, których wykupią mieszkania i kamienice.
- Na Starówce przybyło ostatnio wiele elementów małej architektury. Czy tak ma wyglądać salon?
- Jest za dużo tych wszystkich ozdóbek. Toruń nie potrzebuje takich wtórnych ozdobników, aby być atrakcyjnym dla turystów. Nie robią one jednak krzywdy Starówce. Problemem są raczej reklamy.
- To zadanie dla menedżera, konserwatora czy miejskiego plastyka?
- Trzeba skonsolidować wszystkie siły, aby rozwiązać ten problem. Na Starówce jest reklamowy chaos. Jest dużo samowolki. Podejrzewam, że co najmniej połowa reklam jest zawieszona bez uzgodnienia z kimkolwiek. Będąc jeszcze miejskim konserwatorem zabytków w Bydgoszczy, napisałem projekt uchwały Rady Miasta regulujący tę sprawę. Nie wszedł jednak pod obrady. Zaproponowałem, aby wszystkie legalne reklamy miały hologram. Wtedy każdy strażnik miejski przechodząc, widziałby, że to jest legalny szyld i konserwator udzielił na niego zezwolenie.
- Jak poprawić ich estetykę?
- Na Starówce w Wilnie, która też jest wpisana na listę UNESCO, są wyłącznie indywidualne elementy reklamowe: kute lub malowane. Podobnie jest w Lublinie. Tam nie ma reklam wykonywanych np. w pracowniach reklamowych, gdzie za pomocą komputera wycina się litery.
- Wkrótce miasto ogłosi konkurs na nowego konserwatora. Jakie powinien on nosić cechy?
- Musi być wyposażony w odpowiednią wiedzę z zakresu konserwatorstwa, zabytkoznawstwa, historii architektury i sztuki. Powinien mieć charakter pozwalający na podejmowanie niezależnych decyzji. Bez względu na przyporządkowanie służbowe. Bo będzie musiał także podejmować decyzje wbrew swojemu pracodawcy. Tutaj kłania się sztuka kompromisu. W wielu wypadkach przez szacunek dla dziedzictwa powinniśmy nie ulegać. Uważam, że najbardziej atrakcyjny jest obiekt autentyczny, który nie ulegał żadnym zmianom.
- A nie lepiej by było, gdyby pan był pracodawcą miejskiego konserwatora zabytków?
- Dyskusje na ten temat trwają od wielu lat. Wydaje mi się, że nawet ze swoim przełożonym można podejmować dyskusje na temat, co jest istotniejsze przy realizacjach inwestorskich: autentyzm czy odstępstwa.
- Jaka powinna być nowa architektura, która powstaje na Starówce?
- Nie może niczego udawać. Nowa architektura powinna być dokładnie w stylistyce czasu, w którym powstaje. Musi być ewidentnie i absolutnie współczesna. Jednym warunkiem jest to, że to musi być architektura wysokiej klasy.