Jednym serce wyrywa się z żalu po stracie najbliższych, a drudzy przyglądają się, bo mają przed sobą sensację jak na szklanym ekranie. Rozpacz i łzy na szpitalnym korytarzu to codzienność. Apetyt na normalność podsyca fikcyjny szpital w Leśnej Górze z serialu "Na dobre i na złe", a za oknem rzeczywistość skrzeczy. Ale czy tak naprawdę musi być?
Tuchola - rozpacz na oczach
- Będąc w odwiedzinach w tucholskim szpitalu byłem mimowolnym świadkiem sytuacji, którą opiszę w szczegółach tylko po to, aby wyjaśnić, co mnie tak ścisnęło za gardło... - pisze Szymon Chyła z Tucholi. - Było to po godzinie 19 - wchodząc i wychodząc ze szpitala wejściem od ulicy Nowodworskiego, w poczekalni, na przejściowym korytarzu do dalszej części budynku, siedzieli wraz z policjantem członkowie rodziny ofiary wypadku. Łatwo było się domyślić, co się stało, jak zobaczyło się łzy i rozpacz.
Czytelnik pyta, czy nie powinno się zapewnić oczekującym członkom rodzin bardziej ludzkich warunków do rozmowy z lekarzem, który musi przekazać tak trudną i przykrą wiadomość? - Niech szpital stworzy lepsze, intymniejsze warunki dla ludzi! Każdy może się przecież znaleźć się w takiej sytuacji! - apeluje tucholanin.
W tucholskim szpitalu zapewniają, że jedynym godnym miejscem na przekazywanie trudnych informacji jest gabinet lekarski i tak powinno być w każdym przypadku. - Jest tu za duży poziom ogólności. Ktoś coś widział, pani o to pyta jako osoba trzecia. Jeśli rodzina ma pretensje, chętnie spotkam się z nią i wyjaśnię sprawę - zapewnia Leszek Pluciński, dyrektor tucholskiej placówki, który nie chciał komentować listu od Czytelnika.
A jak radzą sobie z problemem w innych placówkach?
Włocławek - ludzie chcą wiedzieć
W szpitalu wojewódzkim we Włocławku przyznają, że czasami na korytarzu można zobaczyć rozpaczające rodziny. - Jednak w 90 proc. przypadków informujemy o zgonie telefonicznie przez lekarza dyżurnego lub w gabinecie - podkreśla Stefan Kwiatkowski, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Wojewódzkiego we Włocławku. - Zdarza się jednak, że bliscy nie mogą się otrząsnąć, płaczą, wychodzą, wracają, aby się o coś dopytać.
Bywa, że pacjent umiera z powodu zawału, a rodzina czeka pod drzwiami pracowni, gdzie trwała akcja ratująca mu życie. - Ludzie chcą wiedzieć natychmiast, co się dzieje z ich bliskim. Gdybym im nie powiedział od razu, rozszarpaliby mnie - mówi Kwiatkowski, który jest kardiologiem. - Każda sytuacja jest inna, każdy przypadek indywidualny. O tragedii trzeba powiedzieć spokojnie i kulturalnie, ale rozpacz każdy przeżywa inaczej. Nie wiem, czy można to ująć w realne standardy.
Bydgoszcz - kaplica czeka
I to jest prawda, bo trudno znaleźć regułę na dramat. - Oglądamy amerykańskie filmy, w których pokazują specjalne pokoje dla rodzin, ale nasza rzeczywistość jest zupełnie inna - przyznaje Marta Laska, rzeczniczka prasowa szpitala im. Jurasza. - Nasz system nie przewiduje takich miejsc. Informowanie o śmierci bliskich jest zawsze trudne. Czasami ktoś czeka w izbie przyjęć podczas pilnego przyjęcia z wypadku, czy pod drzwiami sali operacyjnej w pilnych przypadkach kardiologicznych czy udarowych.
Jak podkreślają w Juraszu, inaczej jest, kiedy chory znajduje się w szpitalu w stanie ciężkim dłużej. - Rodzina ma czas, aby przygotować się psychicznie - mówi Marta Laska. - Informowanie o śmierci nagłej wymaga od lekarza odwagi i empatii. Musi ocenić także stan psychiczny rodziny tak, aby nie trzeba jej było zaraz udzielać pomocy medycznej.
Jest jednak miejsce, gdzie bliscy w ciszy mogą czekać na wynik operacji. - To kaplica - dodaje Marta Laska. - Jest otwarta całą dobę i można się w niej wyciszyć i odciąć od szpitalnego zgiełku.
Narodowy Fundusz - nie ma procedur
- Szpital jest miejscem publicznym - przypomina Andrzej Przybysz, zastępca ds. Lecznictwa Specjalistycznego Szpitala Miejskiego w Toruniu. - W czasie zgonu nigdy nie będzie tam takich warunków, jak w domu. Kiedyś umierano w mieszkaniach, a teraz rodziny wożą pacjentów w stanie agonalnym do szpitala i to staje się normą. - Staramy się umieszczać takie osoby w separatkach lub w salach dwuosobowych, a aby zapewnić więcej intymności, stawiamy specjalne zasuwane zasłony, aby zamknąć przestrzeń między łóżkami - mówi.
Emocji rodzin nie da się uniknąć, a trudne rozmowy odbywają się w gabinecie. - W przypadku, gdy nie ma bliskich w szpitalu, lekarz dzwoni do rodziny - mówi Przybysz. Jeśli ktoś oczekuje na wynik operacji lub nagłego zabiegu, może usiąść w szpitalnej kaplicy, która - podobnie jak w Juraszu, jest azylem dla rodzin ze skołataną duszą.
A co na to wszystko Narodowy Fundusz Zdrowia? - Nie ma przepisów regulujących takie sprawy - mówi Jan Raszeja, rzecznik prasowy bydgoskiego oddziału NFZ. - Tak naprawdę wszystko zależy od możliwości i dobrej woli placówki. Trzeba więc liczyć na to, że w razie problemów trafi się do takiej, gdzie personel będzie wiedział, co znaczy słowo empatia...
Czytaj e-wydanie »