Na nic nieprzespane noce i dodatkowe zabiegi

Stanisław Skubik wie, że czereśni w tym roku nie zbierze
(fot. Fot. Jadwiga Aleksandrowicz)
- Dwie noce nie spałem, polewałem drzewa wodą, bo to obok odymiania jeden ze sposobów ratowania kwiatów przed mrozem. Nic nie pomogło. Tylko usiąść i płakać - Grzegorz Kurczewski z Podzamcza w gm. Raciążek oprowadza po swoim dziesięciohektarowym sadzie. - Tysiąc drzew wiśni diabli wzięli - rozpacz sadownika miesza się z gniewem. Sadownik pokazuje rząd dorodnych drzew orzecha włoskiego. - Nic nie zbiorę. Wszystko czarne, ani jednego zielonego listka - macha ręką.
Krystyna Gawrońska mówi, że jej mąż chodzi koło swoich 80 drzew czereśni jak koło dzieci. Pielęgnował. Nawoził. Od środy nie może sobie znaleźć miejsca. - Sad zarabiał na opał na zimę. Nie wiem, jak to teraz będzie - martwi się kobieta.
Żadna to pociecha, że nie jest w nieszczęściu sama. Zmęczonemu po dwóch nieprzespanych nocach Stanisławowi Skubikowi z Niestuszewa w tej samej gminie najbardziej żal pieniędzy wydanych na trzmiele. Kupił je w tym roku, żeby zapylały jego 10-hektarowy sad. Trzy królowe i trutnie.
- Będą zapylać, ale mlecze - komentuje sarkastycznie. Jego czereśnie takie jak w innych sadach. Wiele jeszcze we wtorek białych kwiatów, ma brązowiejące płatki.
- W ubiegłym roku powymarzały niektóre gałęzie, drzewa osłabiły się. Myślałem, że w tym roku, jak odpowiednio zadbam, odbiją. Nawoziłem, dokarmiałem. Na próżno, czereśni na pewno nie będzie. Za dwa trzy dni okaże się, w jakim stanie są wiśnie - mówi.
Kolejne wydatki zamiast inwestycji

- Te maleńkie owoce powinny być zielone, są czarne -pokazuje wiśnie Grzegorz Kurczewski
(fot. Fot. Jadwiga Aleksandrowicz)
Na lepsze od ubiegłorocznych zbiory liczył Krzysztof Kołowrocki z Raciążka. Gospodarują z ojcem w sadzie o powierzchni 6 ha, mają głównie czereśnie i śliwy. Padło od mrozu pół ha truskawek. Na czereśnie nie liczą. Może coś uratują z innych owoców.
- Tylko jak to potem kalkulować? Ludzie nie mają pieniędzy, zbyt wysokiej ceny dać nie można. Będą straty - nie ma złudzeń Kołowrocki. Wiosną skończył spłatę kredytu, miał nadzieję, że w tym roku zainwestuje w zaplecze magazynowe na środki ochrony i nawozy. - Nic z tego nie będzie, nie zarobię - mówi.
Podobnie jest u Jana i Zygmunta Koźmińskich w Józefowie w gm. Waganiec. Wolą nie patrzeć na dwa hektary zmarnowanych przez mróz drzew czereśniowych. - Straty - wzdycha Jan Kuźmiński. Bracia już wydali na zabiegi około 2 tys. złotych. Nocą ratowali drzewa, przed mrozem zadymianiem. Bez skutku. Trudno się dziwić. Mierzyli temperaturę. Z wtorku na środę przy gruncie było minus 8,5 st. Celsjusza, w koronach około minus 4. Kwiaty nie mogły tego wytrzymać.
Sadownicy mówią, że na odszkodowania liczyć nie mogą.
- Ubezpieczenie jest tak ustawione, że do odszkodowania liczą się zmarznięte zawiązki i owoce, ale kwiaty już nie. Nic nie dostaniemy - mówi Kurczewski, a Skubik liczy, ile musi jeszcze w ten przemarznięty sad włożyć. Musi chronić drzewa, żeby plonowały w następnych latach. A to kolejne koszty.
Pomoc pilnie potrzebna

Sad. Grzegorza Kurczewskiego. Na orzechy włoskie też nie ma co liczyć. Zmarzły.
(fot. Fot. Jadwiga Aleksandrowicz)
- Żeby ktoś nam pomógł. Gmina mogłaby umorzyć podatki, a KRUS składki, bo nie ujedziemy - wzdychają sadownicy. - Może jakieś "klęskowe" będzie? - zastanawiają się. O kredytach, nawet tych preferencyjnych chcą nawet rozmawiać. Wiadomo, kredyt trzeba spłacić, a tu nie dość że nie będzie zarobku, to jeszcze trzeba drzewa ratować. A to kosztuje.
Czytaj e-wydanie »