O windowanie cen oskarża niektórych handlowców: - Jeśli stosują zbyt wysoką marżę (wynoszącą powyżej 50 procent), to niech nie narzekają na markety. Bo w dużych sklepach wolą więcej sprzedać i zarobić na wyższych obrotach. A niektórzy właściciele małych sklepów zamiast np. 500 kilogramów jabłek wolą sprzedać 50 kilogramów, bo i tak zarobią tyle samo, a mniej się napracują
- Żeby nie przepłacać, to warto poszukać tańszych owoców na lokalnych bazarach, targowiskach - radzi dr Bożena Nosecka z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Wczoraj w bydgoskich sklepach spożywczych i warzywniakach, za kilogram jabłek trzeba było zapłacić najczęściej 2,50 - 3 zł, ale zdarzały się i wyższe stawki. - Trzy złote to dużo, bo producent otrzymuje za kilogram tych owoców około złotówki - dodaje dr Nosecka. - Do przyjęcia jest nawet 50-procentowa marża, ponieważ jest to produkt, który szybko traci na świeżości i sprzedający ponosi ryzyko.
Z kolei na bydgoskim targowisku ceny były bardziej zróżnicowane. Niektóre były wyższe niż w sklepach. Dorodniejsze jabłka kosztowały nawet 3,50 zł! Częściej jednak sprzedawcy oferowali te owoce po 2,50-3 zł za kilogram. Na straganie Piotra Oparczyka z Rynarzewa (k. Bydgoszczy) najdroższe jabłka kosztowały 2,60/kg. Ale były i znacznie tańsze - po złotówce. - Tańsze są owoce z poprzedniego sezonu - wyjaśnił. - Rolnik chciał się ich pozbyć, więc kupiłem je za grosze.
Nie zgadza się z opinią, że wszyscy pośrednicy i sprzedawcy detaliczni za dużo zarabiają: - Moja marża to najwyżej 20 procent - mówi. - A przecież muszę zarobić np. na podatki, opłacenie dzierżawy.
- Pośredników może być więcej, więc nic dziwnego, że cena rośnie - podkreśla Adam Piszczek z Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Minikowie, który prowadzi rodzinny sad w Sadkach (pow. nakielski). - Jednak ten sklepikarz, który stosuje zbyt wysokie ceny sam sobie szkodzi. Drogie jabłka dłużej poleżą w sklepie i stracą na świeżości. Klienci kupią ich mniej i nie będą chcieli wracać do takiej placówki. - Gdy byłem dzieckiem dowoziłem z tatą owoce do sklepikarza, który dziennie potrafił sprzedać nawet 1,5 tony wiśni - mówi Wojciech Klimkiewicz, sadownik z Wtelna (gm. Koronowo). - Dziś klienci rzadziej robią przetwory, nie ustawiają się przed straganami w długich kolejkach. W małych sklepikach chcą mieć bogatszy asortyment, sprzedają niewielkie ilości różnych owoców i ceny mają wyższe.
Co zrobić, żeby różnica pomiędzy ceną jabłka u sprzedawcy a u rolnika nie była tak duża? W Europie Zachodniej większość owoców sprzedawanych jest przez zorganizowane grupy producenckie (handlują np. z marketami), u nas ok. 20 proc. Zdaniem dr Bożeny Noseckiej to efekt złych doświadczeń Polaków, którzy w poprzednim systemie zetknęli się ze spółdzielczością. Jednak i z grupami producenckimi jest coraz lepiej, powstają kolejne. - Szkoda, że u nas nie ma tradycji sprzedaży bezpośredniej, wprost z gospodarstw - mówi Klimkiewicz. - W Europie Zachodniej wiele osób robi zakupy u producentów i wtedy płacą mniej.
Wywiesiłem informację przy wjeździe do gospodarstwa, że sprzedaję jabłka - zdradza inny sadownik. - Ale klienci wolą iść do sklepu i zapłacić więcej. Polska mentalność - nie dać zarobić sąsiadowi.