Mieszkanka podtoruńskich Czerniewic, kupiła grzyby od ludzi, którzy handlowali nimi przy drodze do Poznania. Za spory pojemnik pełen podgrzybków i kurek kobieta zapłaciła 50 zł. Prawdziwe rozczarowanie przeżyła po powrocie do domu, kiedy jej zakupy przejrzał mąż.
- Okazało się, że zapłaciłam 50 zł nie tylko za czarne łebki, ale też za niejadalne goryczaki. Nie znam się na grzybach i dla mnie były one dobre. Miały pod kapeluszem rurki, a nie blaszki więc byłam pewna, że są dobre - opowiada pani Jadwiga. - Dopiero mąż, który zna się na grzybach, uświadomił mi, co kupiłam.
Kobieta nie zatrułaby się goryczakiem żółciowym, bo jest to grzyb niejadalny, a nie trujący. Wystarczy jednak, że spróbowałaby go przyrządzić z innymi dobrymi grzybami, to cała potrawa byłaby do wyrzucenia. Goryczak bowiem jest bardzo gorzki w smaku. Niedoświadczeni grzybiarze mylą go często z borowikiem szlachetnym (choć jego rurki mają nie biały, ale różowawy odcień).
Joanna Biowska, rzeczniczka toruńskiego sanepidu, przestrzega przed kupowaniem grzybów od nieznanych osób. - Nie wszyscy wiedzą, że każdy taki sprzedający powinien mieć certyfikat na partię sprzedawanych grzybów. W Polsce nie wolno wprowadzać do obrotu grzybów bez atestu - tłumaczy Biowska. - Kupując grzyby od takich osób robimy to na własną odpowiedzialność.
Atesty na grzyby wydają klasyfikatorzy, którzy za swoje usługi pobierają opłaty. W sanepidzie natomiast pracują grzyboznawcy, których porady są bezpłatne. Dotyczą one jednak tylko osób indywidualnych, które zebrały grzyby na własny użytek. Najlepiej, by były to zbiory z danego dnia.
- Kilka razy w tygodniu nasi grzyboznawcy udzielają porad mieszkańcom. Ludzie chcą się upewnić, co znaleźli - dodaje Joanna Biowska. - My jednak nie wydajemy żadnych certyfikatów, które są potem podstawą wprowadzenia grzybów do obrotu.