Pomysł scalania, który lansuje Jerzy Różański, gospodarz z miejscowości Baby, ma doprowadzić do tego, że wieś będzie dobrze poukładana, że przez wieś przejdzie wreszcie prosta droga, bez zbędnego kołowania, bez zakrętów, z czym mamy do czynienia dziś, że duże samochody, maszyny rolnicze przejadą bez problemu.
- Na to są pieniądze, wiem dobrze, z Unii Europejskiej - mówi Różański, przy okazji radny gminy Skrwilno. - Wiem, bo uruchomiłem kontakt z Warszawą. Mało tego, Warszawa chce nam pomóc.
Warszawa, czyli ministerstwo rolnictwa. Dlaczego nie Rypin, czyli starostwo powiatowe?
Pielgrzymka od urzędnika do urzędnika
- Cały czas jeżdżę, starostwo sprawę zna. Ale wygląda to tak: zgłaszam temat do starosty Tyburskiego, tydzień później dowiaduję się, że ma się zgłosić do urzędnika Stefańskiego. Ten z kolei mówi, że sprawą zajmie się Wrzesiński, też urzędnik. Gdy idę do Wrzesińskiego, ten mówi, że nic o tym nie wie.
Warszawa natomiast wie sporo. Jerzy Kozłowski z departamentu gospodarki ziemią wie na przykład, że rozmowy z administracją powiatową są niezwykle trudne, że jest to administracja bez specjalnego nadzoru.
- Ale można ją zmusić do działania w sposób prosty. Jeżeli w Babie jest pełna zgoda, co scalania gruntów, należy zorganizować zebranie wiejskie, zaprosić powiatowego geodetę z mapami, spisać protokół, wnioski i listę obecności przesłać do starosty i wtedy taki urzędnik nie może kluczyć, zbywać. Co istotne, w starostwie są pieniądze na scalanie, właśnie z Unii Europejskiej. W tej chwili wysyłam tam odpowiednie informacje, jak będzie trzeba wyślę z ministerstwa urzędnika. Co więcej mogę zrobić? Wszystko w rękach władz powiatu.
Powiat, jak nas informuje Jerzy Różański, robi wiele, żeby nic nie zrobić.
- Mówią ludziom, że scalanie to niedobra sprawa. Mogą być na przykład zawieszone dotacje, może być problem ze sprzedażą ziemi i takie tam inne historie. I ludzie się przestraszyli. Ja wiem, musi być zgoda przeważającej większości. Na razie jej nie ma, tej większości, ale hektarowo już jesteśmy do rozmowy. Jeszcze raz mówią, jesteśmy do zgody, a nie kłótni, bo to na nic.
A co na to wszystko starosta?
Starosta rypiński Marek Tyburski nie zgadza się z opinią, że starostwo utrudnia, że nie chce, że temat niewygodny.
- Proszę bardzo, jestem za komasacją. Tyle, że musimy postępować zgodnie z prawem, co oznacza, że do scalania gruntów musi być zgoda 80 proc. rolników, gospodarzy z tamtej wsi. Dziś, jak wiem, za scalaniem podpisało się ponad 40 proc. Więc? Gdzie jest problem? Co więcej - znam aktywność pana Różańskiego, ale my również nie siedzimy z założonymi rękami. Był u nas w tej sprawie z Urzędu Marszałkowskiego Bartosz Szymański, fachowiec od tych spraw. Tłumaczył, przedstawiał wszystkie okoliczności, zachęcał właśnie do komasacji. Owszem, scalanie kosztuje, trzeba na to przynajmniej milion złotych. I sprawa nie jest tak szybka. Może potrwać dwa-trzy lata, może i dłużej.
Skoro potrwa dłużej, to proces scalania może dokonać się samoistnie, w ciągu pięciu lat. Tyle, że ten kierunek, możliwy, trudno zaakceptować gospodarzom przedsiębiorczym, mającym inną wizję rozwoju wsi.