Strażakom, biorącym udział w akcji gaśniczej, ten pożar od początku wydawał się podejrzany. O możliwości podpalenia mówili jednak ostrożnie, tak jak zawsze, gdy nie ma dostatecznych dowodów. - Straty będą bardzo duże - prognozował Dariusz Politowski rzecznik włocławskiej Straży Pożarnej. I okazało się, że się nie mylił. Teraz sprawę wyjaśnia Prokuratura Rejonowa we Włocławku.
Budynki z czerwonej cegły stały w pobliżu przejścia kolejowego od lat. Można się było do nich dostać albo od strony trasy Okrzei, przez dziedziniec, dzielony m.in. z firmą, naprawiającą opony, albo od ul. Kaliskiej. Mieściło się tu kilka hurtowni. Pożar, jaki wybuchł wczesnym popołudniem, 27 czerwca, strawił sporą część budynków, wyposażenia, towarów.
Na miejsce skierowano niezwłocznie grupę operacyjno - dochodzeniową Komendy Miejskiej Policji. Specjaliści wykonali wiele czynności, zabezpieczając liczne slady. Na miejscu był także prokurator. - W tej sprawie wszczęte zostało śledztwo o czyn z artykułu 163, paragraf jeden kodeksu karnego - informuje Wojciech Fabisiak, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Włocławku.
Przesłuchano już pokrzywdzonych oraz pierwszych świadków i wszystko wskazuje na to, że wybuch pożaru nie był dziełem przyp Śledztwo prowadozne jest więc pod kątem sprowadzenia pożaru, zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób, albo mieniu w wielkich rozmiarach.