Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć Beaty Gniazdowskiej, bydgoskiej lekarki, w Chorwacji

Roman Laudański
Fot. archiwum rodzinne
Jedni zapamiętali jej uśmiech, inni żywiołowość i tysiąc pomysłów na minutę. Ale dla pacjentów była zawsze uważna, cierpliwie wysłuchała każdego. Przed tygodniem Beata Gniazdowska, lekarka z Bydgoszczy, zginęła w Chorwacji.

www.pomorska.pl/forum

www.pomorska.pl/forum

Internauci składają kondolencję rodzinie dr Beaty Gniazdowskiej

Na nieco już wyblakłych fotografiach uśmiechająca się do obiektywu nastolatka układa na dmuchanym materacu wyłowione rozgwiazdy i muszle. Fajka do nurkowania wraz z maską podniesione na czoło. Do nogi przypięty nóż dla płetwonurków. To Beata Gniazdowska sprzed lat. Na kolejnym zdjęciu stoi z młodszą siostrą Grażyną. Włosy jeszcze mokre od kąpieli. Jugosłowiańskie plaże w PRL-u były namiastką Zachodu. Rodzina Gniazdowskich wyjeżdża tam najpierw pod namiot, później z przyczepą. Córki z tatą pływają składanym kajakiem, zwiedzają okoliczne wyspy, nurkują. Beata już świetnie pływa, opanowała deskę surferską, która odtąd towarzyszy im podczas wakacyjnych wypraw. Rodzice są lekarzami, codziennie zapracowani. Wszyscy cenią sobie te wspólne wyjazdy. Prawdziwy smak przygody.

Laikowi łatwiej zrozumieć piękno i fascynację towarzyszące nurkowi, oglądając podwodne fotografie z ciepłych mórz. Wtedy nie trzeba pytać, po co człowiek schodzi kilkadziesiąt metrów pod wodę. Zachwyca świat bajecznie kolorowych ryb, rafy koralowej, zatopionych statków, okrętów i samolotów. Jest takie zdjęcie Beaty Gniazdowskiej z potężnym żółwiem zrobione w Meksyku. To musiały być szczęśliwe chwile. Wszyscy podkreślają jej skromność. Zapraszana do radia czy telewizji na opowiadanie o nurkowaniu, zawsze wykręcała się i podsyłała kolegów. - Nawet trudno było jej zrobić zdjęcie, bo uciekała z kadru - wspomina Barbara Białek z krakowskiego Centrum Nurkowego "Nautlilus".

Uczyła się w Szkole Podstawowej nr 28 na bydgoskich Kapuściskach. Równy charakter pisma. Grzeczna, zawsze obecna na lekcjach. - Jak każdy zdrowy, zodiakalny "Baran" - żartowała jedna z nauczycielek. Później I Liceum Ogólnokształcące i przekonanie, że będzie studiować w Gdańsku medycynę. Na trzecim roku studiów założyła Studenckie Koło Alergologii i Immunologii Klinicznej. Później proponowano jej pracę naukową na uczelni, ale zdecydowała się wrócić do Bydgoszczy. Specjalizacje z dermatologii i alergologii. Stypendium i doktorat w Monachium.

Zawsze zabiegana. - Nie potrafiła w codziennym życiu omijać przeszkód, tylko je pokonywała - wspomina Monika Szrajda, druga lekarka bydgoskiego stowarzyszenia "Aquarius. - Na jednym z obozów drogę do naszego domku zagradzał płotek, no to nie mogła go nigdy ominąć, tylko zawsze górą. Nie szła, tylko biegła. Była zawsze w biegu.

Spotkały się w "Aquariusie" może z 10 lat temu. - Na początku chyba nie miała swojej ekipy. Trochę nurkowała, trochę nie. Zaprzyjaźniłyśmy się, razem wyjeżdżałyśmy nurkować. Nie bała się nurkować nie tylko w Chorwacji czy Egipcie, ale także w Morzu Barentsa, gdzie pod wodą było zimno i ciemno. Nurkowałyśmy m.in. w norweskich fiordach. Koledzy przyrządzali nam fantastyczne ryby i kraby.
Nurkowała do 40 metrów w głąb, w przyszłym roku chciała robić kolejne uprawnienia zezwalające na jeszcze głębsze nurkowanie. Pod wodą znajdowała chwile relaksu i ciszy. Bez natłoku niepotrzebnych słów.

Kiedyś podczas podwodnych ćwiczeń w jeziorze wpadł im w muł karabińczyk instruktora Michała Górnego, takie metalowe zapięcie. Tylko spojrzały po sobie, a każdej w głowie pojawiła się ta sama myśl: co powie Michał? Że sieroty, dwie baby weszły do wody i nie upilnowały sprzętu?
- W tej samej chwili rzuciłyśmy się rozkopywać muł i odnalazłyśmy zgubę - uśmiecha się Monika Szrajda. - Nasz klub, później stowarzyszenie to grupa ludzi różnych zawodów połączona wspólną pasją. Pod wodę schodzi się z partnerem, jeden asekuruje drugiego. Pilnujemy się nawzajem. Tak było z Beatą. Bardzo lubiliśmy ją wszyscy "wkręcać" w najróżniejszych sytuacjach. Kiedyś poprosiliśmy nowego kolegę, żeby przebrał się za parkingowego i zaczekał na jak zawsze spóźnioną Beatę i zatrzymał ją przed bramą ośrodka. Przyjeżdża, a kolega: a co pani tu robi? To nie ta baza, a za parking należy się 80 zł. I reakcja przejętej Beaty: - Naprawdę? Pomyliłam się? Niepewność na twarzy, ale wtedy już nie wytrzymaliśmy i z głośny śmiechem wyszliśmy zza domku. Potrafiła się śmiać. Tak pełną buzią. Zaraźliwie.
Ten śmiech pozostanie w pamięci.

Dbała o kondycję. Jeśli jechała nad polskie morze, to nie po to, żeby się opalać, ale trenowała przed kolejnym wyjazdem. Marsz z kijkami, pływanie, rower. Dla swoich siostrzenic była ciocią od skoków na bungie, wycieczek rowerowych czy zabaw w wodnych kulach. Na wyjazdy ubierała się w dżinsy, ale na co dzień, czy na konferencje i sympozja zawsze elegancka. Ciuchy musiały być markowe. Niektórych nawet nie zdążyła włożyć. Została torba lekarska, podróżne torby na rzeczy i sprzęt. No i plany, bo chciała jeszcze nurkować w Tajlandii.

Do Chorwacji pojechali rekreacyjne. Kilkanaście osób z Bydgoszczy, Szczecina, Olsztyna i Krakowa. Wieczorem planowali, co zrobią następnego dnia. Padło na wyspę Vis. Kilkanaście osób było już na pokładzie, kiedy Chorwat-instruktor położył swoją butlę. Po minucie, dwóch z tej butli wystrzelił zawór. I jak przekłuty balon zaczęła się kotłować wśród ludzi. Zginęła Beata, w szpitali zmarł Przemysław Bielawski, legenda nurkowania z Olsztyna.

- Nurkowanie jest modne wśród lekarzy, znam wielu medyków, którzy mają takie hobby, ale Beata wyróżniała się wśród nich - wspomina Michał Górny z bydgoskiego "Aquariusa". - Perfekcjonistka w pracy i w wodzie. Zawsze z wielką torbą lekarstw na każdą okazję. Skromna, zawsze pomocna. Takich lekarzy jak ona, poznałem może kilku. Do wszystkich obowiązków i egzaminów podchodziła zawsze poważnie. Filar naszego klubu. Bardzo się lubiliśmy. Klub był dla niej drugim domem. Wszystkie bale przebierańców, zabawy sylwestrowe, wspólne opłatki i wyjazdy razem. Zawsze w biegu, wysportowana z młodzieńczą sylwetką. Wiele osób nawet się nie domyślało, ile naprawdę ma lat.
Prawdziwy nurek z krwi i kości.

Jest taka piosenka Leszka Długosza, krakowskiego barda "Piwnicy pod Baranami": "Śpieszmy się śpieszmy kochać ludzi/ Jak poucza nas poeta ksiądz Twardowski Jan/ Oni naprawdę tak umieją odejść nagle/ Tak nie wrócić zawieruszyć się na amen/ Zatrzeć ślad. Zostają głuche telefony/ Krzesła stoły/ Lampy/ Okna/ Za oknami pochylone cienie drzew..."
Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska