Rozmowa z prof. ANDRZEJEM ZYBERTOWICZEM, dyrektorem Instytutu Socjologii UMK.
- Coraz więcej Polaków uważa, że teczki i nazwiska tajnych współpracowników SB powinny zostać ujawnione. Skąd ta zasadnicza zmiana poglądów?
- Tu nastąpiło chyba kilka procesów. Przede wszystkim uświadomienie głębokości kooptacji do układu postnomenklaturowego tej części środowisk postsolidarnościowych, które symbolizują osoba Adama Michnika, środowisko "Wyborczej"__oraz Unia Wolności. Kooptacji polegającej nie tylko na więziach towarzyskich, ale i na wspólnych interesach. Także dostrzeżenie, że środowiska komunistycznych służb specjalnych (w tym powiązane z Moskwą) po 1989 nie stały się częścią historii, ale przegrupowały się i dostosowały do nowych, quasi-rynkowych reguł gry i demokracji fasadowej. Zrozumiano też, że polska transformacja ustrojowa - poza swoją oficjalną częścią sceniczną - ma potężny wymiar zakulisowy, gdzie robi się "prawdziwe" interesy, "prawdziwą" prywatyzację, "naprawdę" ustawia się posłów, prokuratorów i sędziów.
- Co pan sądzi o nowych projektach lustracyjnych, zakładających m. in. zgodę na publikację własnej teczki przez każdą osobę aspirująca do funkcji publicznej?
- Zgoda na publikację w internecie wszystkich (poza sprawami osobistymi i obyczajowymi) danych zgromadzonych przez służby PRL ze strony każdej osoby kandydującej na urząd publiczny winna stanowić absolutne minimum, do którego powinien poczuwać się każdy, kto chce współdecydować o losach współobywateli. Bez tego tak potrzebne odświeżenie elit władzy może okazać się co najwyżej wejściem w światło publicznej uwagi kolejnych osób na uwięzi, czyli marionetek.
- Nie obawia się pan "teczkowego" zamieszania na szczytach elit? A co będzie, jeśli agentami okażą się bardzo, bardzo wysocy funkcjonariusze państwa?
- Zamieszanie w polskiej polityce i tak już jest. Potrzebne są decyzje: czy chcemy, by konwulsje dzikiego lustrowania i zakulisowej gry na haki okresowo wracały, czy stać nas na spojrzenie prawdzie w oczy? I idzie nie tylko o funkcjonariuszy państwa, ale też - wiele na to wskazuje - spore odłamy elit kulturalnych. Tak potrzebny Polsce przełom symboliczny (co wyraża formuła IV RP), bez którego nie sposób przełamać wyuczonej bezradności licznych grup społecznych, winien zostać dokonany nie tylko przez wprowadzenie ordynacji wyborczej zakładającej jednomandatowe okręgi wyborcze, ale także dzięki odważnemu ukazaniu prawdy o przeszłości, czyli lustracji. Dzięki ujawnieniu faktycznych mechanizmów władzy w PRL oraz pokazaniu, jak bardzo ludzie komunistycznych służb tajnych wpływają na oblicze III RP. W Polsce polityka, media i gospodarka zostały głęboko zainfekowane metodami działania typowymi dla tajnych służb. Metody te opierają się na podstępie, dezinformacji, manipulacji, podejrzliwości, wreszcie bezkarności "nieznanych sprawców". Tymczasem filarami demokracji są otwartość, zaufanie, współpraca oraz odpowiedzialność jednostek i instytucji za to, co robią. To brak lustracji (jako sposobu ujawnienia skrytych powiązań i zobowiązań) oraz dekomunizacji (jako sposobu przecięcia tych powiązań) ułatwił zainfekowanie tkanki społecznej przez patologie, których dokładnych źródeł i mechanizmów często nie potrafimy rozpoznać.
- Czy jest coś, czego dzisiaj należy oczekiwać od osób, które współpracowały z tajnymi służbami PRL?
- Myślę, że można wymagać następującego minimum: dopóki osoby te same nie ujawnią szczegółów ich związków z aparatem przymusu w PRL i tych swoich uwikłań nie wytłumaczą, powinny zrezygnować z uczestnictwa w życiu publicznym, w tym z ubiegania się o urzędy wybieralne. Czy takie wymaganie to za dużo?
Spojrzeć prawdzie w oczy
Pytała: Iza Wodzińska
