Przed Sądem Okręgowym we Włocławku toczy się proces kierownictwa nieszawskiej spółki Jantur, winnej 667 wierzycielom miliony złotych, głównie za odebrane od niej zboże. W drugim dniu procesu wyjaśnienia składało kilkunastu świadków.
Niemal wszyscy powtarzali, że zdecydowali się oddać zboże do tej właśnie spółki, bo płaciła lepiej niż inni odbiorcy, choć na wydłużony termin płatności nawet do ponad 100 dni i sprawiała wrażenie dobrze prosperującej firmy. Wielu miało dobre doświadczenia ze współpracy z nią w latach poprzednich.
Przeczytaj również: Rozpoczął się proces kierownictwa upadłego Janturu
Problemy z zapłatą za odebrane zboże zarysowały się już w 2008 roku. Są wierzyciele, którzy nie dostali pieniędzy od tamtej pory do dziś. Więcej jest tych, którzy odstawiali zboże rok później. Niektórzy - nieświadomi fatalnej sytuacji finansowej spółki - dostarczali do Janturu ziarno jeszcze na początku 2010 roku. Wielu namawianych było do tego przez przedstawicieli Janturu, a nawet samych prezesów. Oni także nie zobaczyli swoich należności. Rozliczono się tylko z dostawcami - członkami rodziny właścicieli Janturu, który był spółką rodzinną, należąca do rodziny Ch. Dwaj bracia Ch. pełnili w zarządzie funkcje prezesa i wiceprezesa, trzeci był przewodniczącym rady nadzorczej. Na ławie oskarżonych zasiadają tylko prezesi i główna księgowa Joilanta .
Z wyjaśnień świadków wynikało, że Jantur oszukiwał nie tylko dostawców, ale stosował kombinacje przy rozliczeniach, które miały na celu ukryć faktyczną sytuację finansową spółki przed bankiem, w którym starano się o kredyt, a także oszukać urząd skarbowy.
O kolejnym dniu procesu czytaj także w poniedziałkowym papierowym wydaniu "Gazety Pomorskiej".
Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców