Dom na peryferiach miasta tuż nad Kanałem Bydgoskim. Osiedle niskich bliźniaków, ogródków przydomowych i gruntówek upstrzonych kałużami. W okolicy wszyscy wiedzą, czym zajmuje się pani Barbara Dąbrowska. Szukam domu pod wskazanym wcześniej adresem. Napotkana po drodze dziewczyna pyta z zainteresowaniem.
- Który numer?
Podaję adres.
- Aa... sąsiadka właśnie wróciła do domu. Ma pan szczęście.
Przy furtce tabliczka z napisem w standaryzowanej, niemal urzędniczej czcionce: "Radiestezja". Nie rzuca się w oczy, równie dobrze mógłby to być szyld: "wulkanizacja", "blacharstwo" albo "mechanika pojazdowa". Nikogo nie dziwi, nikogo nie zastanawia.
Wcześniej w ogłoszeniu internetowym wyczytałem, że pani Barbara pomaga ludziom. Bo tak można nazwać to, czym się zajmuje: bioenergoterapią, radiestezją, uzdrawianiem, geomancją, oczyszczaniem karmy i... poszukiwaniem zaginionych osób.
Przeczytaj również: Zawód: wróżka
- Już po głosie poznałam, że jest pan człowiekiem otwartym - słyszę. Siedzimy na antresoli przestronnego salonu. Wnętrze nie wyróżnia się niczym szczególnym. Na stole biała serweta, na serwecie jakiś urzędowy rachunek, obok książeczka z krzyżówkami. W rogu telewizor. Na stole dwa zdjęcia, jedno w ramce. Co to za fotografie? Dowiem się później. - Inaczej bym się z panem tak od razu nie spotkała - pani Barbara przygląda mi się, jej wzrok wędruje gdzieś ukosem ponad moją głowę. Odwracam się, ale w rogu między sufitem a ścianą nie widać nic niezwykłego. Patrzę w drugą stronę i mój wzrok przykuwa bujna, rozłożysta juka w otoczeniu kilku innych roślin. Obok leży kot i chyba zasypia.
- Ma pan ładną niebieską aurę. Czystą.
- Co to znaczy?
- Jest pan człowiekiem raczej pogodnym; ma pan chyba taki wewnętrzny spokój.
- Złych zamiarów nie mam - odpowiadam.
- To od razu widać. Ale... jest coś jeszcze - przesuwa dłonią po moim udzie w kierunku kolana. - Problem z nogą. Tu może być żylak.
Słowa uderzają jak grom. Żylak?! W moim wieku?! Przecież nic mnie nie boli - myślę, ale nie odzywam się. Lepiej nie kusić losu? Bronię się, staram nie ulegać sugestii. Ale gdzieś w głowie niepokój już został zasiany. Do lekarza z tą nogą pewnie i tak nie pójdę. No, chyba że... zacznie się dziać coś złego.
Pani Barbara świdruje mnie wzrokiem. Pytam ją, na czym polega bioenergoterapia i kto może zostać uzdrowicielem, a kto nie. - To nic innego jak wyrównywanie energii w organizmie. Wyrównywanie czakramów. Większość ludzi ma takie zdolności. Nie każdy o tym wie, nie każdy potrafi zapanować nad intuicją. Większość też nie ma pojęcia, że sami sobie mogą pomóc. Chodzi o oczyszczenie organizmu z nagromadzonej energii. Jesteśmy z Ziemią połączeni nogami.
Pani Barbara wstaje z krzesła, zdejmuje buty i robi krok, wstępując na ułożoną na podłodze słomiankę. - To bardzo ważne, by oczyścić organizm, znaleźć wewnętrzną równowagę. - To wystarczy? - pytam.
- Tak. Zresztą podobnie jest z wodą. Przechowujemy ją w butelkach, a ona powinna się odpowiednio zjonizować. Przed wypiciem powinno się ją ustawić na jakiejś powierzchni, która pozwoli wyrównać stan energetyczny... - bioterapeutka tłumaczy to wszystko prostym, technicznym językiem.
Nie ma miejsca na zawieszenie głosu, znaczące pauzy czy wypowiadanie zaklęć. Zupełnie jakby tłumaczyła zasadę działania pralki automatycznej. Nie tak wyobrażałem sobie osobę o nadnaturalnych zdolnościach, szamankę. Tylko jej oczy zdają się przewiercać mnie na wylot.
- A Zbyszek Nowak? Przekazywał energię przez telewizor...
- Tak, oczywiście, to jest możliwe - pada wyjaśnienie.
Pewnego razu odwiedziła panią Barbarę kobieta, której córka tydzień wcześniej wyszła za mąż. Nie była pewna, czy zięć będzie dobrym mężem. - Spojrzałam na zdjęcie tej pary, które przyniosła. Na tej fotografii nie było połączenia energetycznego między głowami tych młodych ludzi. Dałam im rok. Ale zastrzegłam, by matka nigdy przenigdy nie mówiła o tym córce. Podobno stało się tak, jak przewidziała pani Barbara.
Fotografie są również - jak zaznacza - użyteczne w leczeniu na odległość. Na stole między nami leży zdjęcie zawiniętego w becik niemowlaka. Uzdrowicielka bierze fotografię, ale zaraz ją odkłada. Pociera dłonią tę rękę, w której trzymała zdjęcie: - To dziecko już wychodzi z choroby. Czuję, że dostało antybiotyk i zdrowieje.
- Szuka pani też zaginionych? Tak, jak Krzysztof Jackowski, który twierdzi, że ma na koncie osiemset odnalezień?
- On jest naprawdę dobry w tym, co robi. Czasem przychodzą do mnie osoby, które były u niego wcześniej i chcą się utwierdzić w tym, co usłyszały. Ostatnio pomogłam odnaleźć pewnej kobiecie brata, który zaginął przed laty. Okazało się, że siedzi w więzieniu w Kanadzie.
Czytaj też: Krzysztof Jackowski, jasnowidz z Człuchowa: - Tylko ja taki jestem, nikt inny
Pani Barbara nie jest uzdrowicielką samozwańczą. Pokazuje dyplom z 1997 roku i świadectwo przynależności do cechu rzemieślniczego. Z urzędową pieczątką. - W całym kraju zrzeszamy kilkudziesięciu bioenergoterapeutów - mówi Aleksander Kaczmarek, szef Ogólnopolskiej Komisji Bioenergoterapeutów i Radiestetów.
W samej tylko Bydgoszczy ogłasza się ponad trzydziestu uzdrowicieli i jasnowidzów.
To powrót do guseł, wiary w nadprzyrodzone moce? - Wszyscy nosimy w sobie pozostałości myślenia magicznego, dziecięcego. To przeświadczenie, że nie wszystko zależy od nas samych - wyjaśnia Magdalena Oczki, psycholog i psychoterapeuta dynamiczny.
- Wizyty u jasnowidza mogą być groźne?
- W tym sensie, że mogą prowadzić do uzależnienia od podobnych seansów. Nie twierdzę jednak, że to coś wyjątkowo groźnego. Można zaspokoić ciekawość. Ale lepiej spotkać się z psychologiem.