Śledztwo w Gdańsku umorzone. "Brak znamion przestępstwa"
To rodziny zmarłych pacjentów zdecydowały się złożyć zawiadomienia do prokuratury. Uważały i uważają nadal, że w lecznicy przy ul. Batorego w Toruniu narażono życie ich bliskich.
Śledztwo z Torunia trafiło do Prokuratury Regionalnej w Gdańsku, do specjalnej komórki zajmującej się błędami medycznymi. Toczyło się w kierunku sprowadzenia w okresie od 2 marca 2020 roku do 6 kwietnia 2020 roku niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób na terenie szpitala miejskiego w Toruniu w postaci spowodowania zagrożenia epidemiologicznego – zarażenia wirusem Sars-CoV-2 (art. 165 par. 1 pkt 1 kk). Ale w grę wchodziło też umyślne narażenia zdrowia i życia ludzi przez osoby zobowiązane do opieki nad nimi oraz nieumyślnego spowodowania śmierci - informowała nas prokurator Marzena Muklewicz, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.
W sprawie przenalizowano dokumentację i przesłuchano świadków, w tym pracowników lecznicy i kadrę zarządzającą. Wynik? Umorzenie postępowania. Jak przekazała prokurator Marzena Muklewicz, podstawą było ustalenie, że w zachowaniu osób z personelu zarządczego i medycznego szpitala nie wystąpiły znamiona czynu zabronionego. To znaczy - nie doszło do zachowań, które łamałyby przepisy kodeksu karnego lub zapisy innych ustaw.
Rodziny zmarłych pacjentów nie godzą się z takim finałem sprawy. Ich pełnomocnicy prawni będą skarżyć decyzję o umorzeniu śledztwa.
Polecamy
Tragedie pacjentów i ich rodzin
Wspomniane zgony dotyczą pacjentów szpitala przy ul. Batorego, zakażonych koronawirusem, których ze względu na krytyczny stan przetransportowano do jednoimiennego szpitala zakaźnego w Grudziądzu. Jedną z takich osób była pani Małgorzata, która zmarła 6 kwietnia 2020 roku. Jej historię ze szczegółami przedstawiliśmy w reportażu "Śmierć bez kondolencji. Historia Małgorzaty z Torunia", opublikowanym w piątkowym Magazynie "Nowości" i "Expressu Bydgoskiego".
Torunianka miała zaledwie 41 lat, była dializowana przez trzy dni przy ul. Batorego. Najbliższe jej osoby - matka i nastoletnia córka, z którymi mieszkała pod jednym dachem - koronawirusem się nie zaraziły. Mobilność kobiety przed zachorowaniem i zgonem ograniczała się do trasy dom - centrum dializ przy szpitalu na ul. Batorego. W dokumentacji medycznej jasno odnotowano, że "1 kwietnia miała pośredni z osoba zakażoną". - Stąd uzasadnione podejrzenie, że zakaziła się właśnie w placówce medycznej, wskutek panujących tam zaniedbań - mówił nam adwokat Michał Wiechecki, reprezentujący rodzinę pani Małgorzaty.
Kolejna zmarła pacjentka to matka pana Tomasza z Torunia, która chorowała na białaczkę. Ta 67-letnia kobieta przez trzy tygodnie walczyła o życie w grudziądzkiej lecznicy przez trzy tygodnie. Niestety, skończyło się dramatem. Co go poprzedziło? Mężczyzna chorą mamę zawiózł do szpitala w Toruniu 30 marca. Kobieta nie była w stanie zagrożenia życia, a jej pobyt w szpitalu miał się wiązać z poznaniem nowego lekarza hematologa (wcześniej leczyła się w Grudziądzu, w którym wiosną ub.r hematologię zamknięto).
- Normalnie wszedłem z mamą na oddział przy ul. Batorego. Tak samo było drugiego dnia, gdy wypisano ją do domu. Nikt nie informował nas wówczas o podejrzeniu zakażenia koronawirusem w tym szpitalu - relacjonował nam pan Tomasz
.
O przewiezieniu 30 marca do Grudziądza tzw. pacjentki "zero" ze szpitala przy ul. Batorego, u której było podejrzenie zakażenia, dowiedział się dopiero 1 kwietnia z "Nowości". Do dziś nie może pojąć, dlaczego jego mamę w takiej sytuacji przyjęto na oddział przy Batorego. On również złożył zawiadomienie do prokuratury.
Szpital miejski nie czuje się winny
Podkreślmy, że dyrekcja toruńskiej lecznicy kilkakrotnie publicznie zapewniała, że przestrzegała i przestrzega reżimu sanitarnego, a moment wykrycia pierwszego zakażenia koronawirusem skutkował natychmiastowym wdrożeniem procedur zalecanych przez WHO i sanepid. Winna żadnych zaniedbań się nie czuje.
