Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To było piekło - przejmująca relacja strażaków z Szubina, którzy gasili wielkie pożary pod Moskwą

Adam Lewandowski
Takich wsi - spalonych - w drodze do płonących lasów spotykali więcej. Kilka udało się uratować. Jak podało dowództwo polskiej akcji -  m.in. miejscowości Rybinkowa i Malinowka oraz obszary leśne o powierzchni ponad 5 tysięcy hektarów
Takich wsi - spalonych - w drodze do płonących lasów spotykali więcej. Kilka udało się uratować. Jak podało dowództwo polskiej akcji - m.in. miejscowości Rybinkowa i Malinowka oraz obszary leśne o powierzchni ponad 5 tysięcy hektarów fot. Jacek Lewczyński
Już przed stolicą Federacji Rosyjskiej czuli swąd spalenizny. Miasto, kiedy przez nie przejeżdżali, było zadymione. Im bliżej Riazania tym rzadziej przez snujące się dymy przebijało słońce. Choć przecież ostro grzało: temperatura dochodziła do 42 stopni Celsjusza.

Na odprawie w Suwałkach, dokąd zjechało 45 samochodów bojowych ze 159 strażakami z siedmiu województw, zapowiedziano, że jadą na jedną z najtrudniejszych misji strażackich. Podpisywali, że będą gasić pożary w Rosji z własnej woli, jako ochotnicy. Dowiedzieli się też, że przyjdzie im uważać na jenoty, bo atakują ludzi, i jadowite żmije, bo ich tam pełno. Że niebezpieczeństwo będzie czaić się pod każdym drzewem.

- Ta przestroga sprawiła, że w czasie akcji nikt nie odważył się w nocy usiąść na ziemi, żeby odpocząć - wspomina starszy aspirant Grzegorz Hemmerling z Gromadna, służący w jednostce w Szubinie. - Nasi ratownicy medyczni mieli antidotum na żmije i jeden z naszych, kiedy coś w but dziabnęło, dostał zastrzyk.

To bardzo wielki kraj

- Mnie przeraził ogrom Rosji - dopowiada starszy ogniomistrz Jacek Lewczyński z tej samej szubińskiej jednostki ratowniczo-gaśniczej Państwowej Straży Pożarnej. - Wierzyć się nie chce, że można jechać godzinami, dziurawą asfaltową drogą, bo innej nie ma, i ani wsi, ani drogowskazu do wsi leżącej obok. Wokół tylko lasy i lasy. To robi wrażenie!

Najpierw kawalkadą przejechali przez Litwę i Łotwę, wzbudzając ogromne zaciekawienie mieszkańców. Tam drogi były lepsze. Na granicy z Rosją czekała już na nich milicja. Rosyjscy stróże prawa eskortowali ich przez Moskwę, do punktu docelowego. Do Radugi.

2000 km od Szubina

Z Szubina wyjechali 7 sierpnia, tam byli dziewiątego nad ranem. Dwa tysiące kilometrów od domu. 250 kilometrów za Moskwą. Zostali zakwaterowani w ośrodku wypoczynkowym dla dzieci "Raduga", między miejscowościami Łunkino i Batykowo, w rejonie klepikowskim. Od Riazania dzieliło ich 70 km. A tam, wokół miasta szalał cały czas pożar. Ustawili własne miasteczko: kontener dowództwa, łączności, namioty - medyczny, kwatermistrzowski, sanitarny. - Wszyscy patrzyli z podziwem na nasz sprzęt - opowiadają szubińscy strażacy. - Litwini, Łotysze, Rosjanie. Każdy wóz z polską flagą. Byliśmy z tego dumni. My naprawdę nie mamy się czego wstydzić... W Moskwie zapatrzył się na naszą kawalkadę kierowca osobowego suzuki i uderzył w MAN-a z Pionek. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

Wieczorem już w akcji

W Riazaniu byli o godz. 3 nad ranem, wieczorem pierwsze zastępy ruszyły już do akcji. Polskim strażakom przydzielono do gaszenia teren 36 kilometrów kwadratowych. Grzegorz Hemmerling i Jacek Lewczyński wspominają: - W największym pożarze w Polsce - w Kuźni Raciborskiej - spaliło się 8 tysięcy hektarów lasów. Sądziliśmy - bo w dziewięćdziesiątym drugim byliśmy tam gasić - że każdy z nas zahaczył o piekło. A ono było tam, pod Moskwą.
Paliło się 200 tysięcy hektarów.

To było piekło

- Wszędzie dymy i dymy, poprzez które nie mogło przebić się słońce. Zero słońca. I gorąc. I w tych temperaturach maski na twarzy... Nikt nie liczył godzin. Dwanaście roboty, tyle samo odpoczynku, albo 16 na 16, czy 24 na 24. Bo i tak bywało.

- Jechaliśmy przez spalone wsie, w których spłonęły drewniane domy i ostały się tylko szczątki kominów. Przez kilometry spalonych lasów. Drogami, których nie było. Żeby gasić, rozkładaliśmy kilometry węży, bo do pożaru nie szło dojechać. Wodę ciągnęliśmy z jeziora Niegar i rzeki Pra, ze sztucznego zbiornika wśród lasów. Wiało czasami - to wiemy z raportów dowództwa - z siłą do kilkunastu metrów na sekundę.

Tak płoną torfowiska

- Nie znaliśmy dotąd pożarów torfowisk. A tam one też płonęły. Całe połacie, ponoć o grubości metra - dwóch. Torf tlił się pod ziemią. I nagle wybuchał. Trzeba było uważać na drzewa, bo nagle okazywało się, że wypaliła się pod nimi ziemia i padały jedno po drugim. Obok nas. Kilku z naszych zostało poparzonych. Ręce, nogi. Na szczęście lekko. Jak mamy o tym panu opowiedzieć? Tak, bywało bardzo niebezpiecznie. Trzeba było maksymalnie uważać, koncentrować się. Zwłaszcza w czasie dyżurów nocnych. Bo przecież trzeba było pilnować, by to co już ugaszone nie strzeliło znowu.

Z raportu dowództwa Państwowej Straży Pożarnej: lewe skrzydło pożaru: 10 km, prawe skrzydło pożaru - 14, 2 km, front pożaru - 4 km, powierzchnia pożaru: 35,8 km kw. Starszy ogniomistrz Jacek Lewczyński - tak się umówili - wziął ze sobą aparat fotograficzny.

Nieme fotografie

- Trzaskaliśmy zdjęcia, choć w czasie akcji czasu na to nie było - mówi. - Więcej na drogach dojazdowych do pożarów. Ale te fotografie nie oddają tego, co tam pod Moskwą zastaliśmy. One są bez wyrazu. Nieme. Jak szara, pokryta popiołem ziemia. Tyle tych spalonych do korzeni lasów widzieliśmy wokół.

Śladami dziadka

- Mój dziadek, Kazimierz Hemmerling z Gromadna, gdzie mieszkam, w roku 1939 był żołnierzem, podoficerem - opowiada Grzegorz Hemmerling. - W Brześciu dostał się do niewoli rosyjskiej. Początkowo siedział w twierdzy brzeskiej. Stamtąd trafił do obozu za Moskwą, w okolice, w które ja pojechałem teraz jako strażak... Dziadek zginąłby chyba gdzieś w Katyniu, gdyby nie to, że w ramach wymiany jeńców, jako obywatel Gromadna, a więc terenów niemieckich, Rosjanie przekazali go Niemcom. I resztę wojny przesiedział w niemieckim obozie. Wyzwoliła go brygada gen. Maczka, więc został jej żołnierzem. Do Polski, do polskiego już Gromadna, gdzie zostawił żonę i trzech synów, wrócił dopiero w roku 1947. I ja tam, gdzie mój dziadek trafił nie z własnej woli w roku 1939, byłem jako polski strażak ochotnik.

Jeszcze Polska nie zginęła

- Ta moja historia rodzinna odżyła, kiedy w jednej ze spalonych wsi kilka miejscowych starszych osób na nasz widok podeszło i łamaną polszczyzną śpiewało nam: "Jeszcze Polska nie zginęła". Może to jeńcy polscy, którzy przeżyli te obozy i tam, w rejonie riazańskim zostali? Z historii wiadomo, że trafili w te okolice AK-owcy z wileńskiej akcji "Burza". Trudno przecież uwierzyć, że nasz hymn narodowy, polskie słowa, znają Rosjanie. Przyznam, że kiedy usłyszałem, jak śpiewają "Jeszcze Polska", to tak mocno coś we mnie załkało.

- A pamiętasz, jak przed nami uklękła staruszka i żegnała nas znakiem krzyża? - pyta Jacek Lewczyński. - Tego, proszę pana, się nie zapomina.

- Albo podjeżdżamy pod stragany przy drodze, by kupić owoce - wspomina pan Grzegorz . - A ci biedni przecież ludzie, bo pogorzelcy, wciskają nam ogórki, pomidory, arbuzy i nie chcą od nas pieniędzy. Bo my przyjechaliśmy ich ratować. Takich serdecznych spontanicznych spotkań przeżyliśmy tam więcej.

Ku chwale braterstwa

Dwaj szubińscy strażacy, jedyni, którzy pojechali do Rosji z województwa kujawsko-pomorskiego opowiedzieli też o serdecznościach, które spotkały ich ze strony strażaków rosyjskich, obsługi domu, w którym mieszkali, eskortujących ich przez Rosję milicjantów.

- Z tą serdecznością spotykaliśmy się na każdym kroku - mówią. - Kiedy opanowaliśmy już pożar w przydzielonym nam rejonie, spadł pierwszy deszcz - wspominają. - Przyszedł czas odjazdu. I wtedy władze rejonu urządziły nam wycieczkę do pięknego, pełnego zabytków Riazania. Jest tam monumentalny pomnik - odwrócony krzyż, na którego ramionach siedzą polscy i rosyjscy żołnierze. - Polski artysta tak zaprojektował pomnik, że władze radzieckie wcale nie zorientowały się, że jest to krzyż, tyle że odwrócony - opowiada pan Grzegorz. - Na marmurowej tablicy wyryty jest napis również po polsku: "Ku chwale polsko-radzieckiego braterstwa". To wielki pomnik. Ma ponad 20 metrów wysokości.

Medale i koszulki

Gubernator Riazania urządził też pożegnalne spotkanie z polskimi strażakami. Były podziękowania, słowa uznania. I medale "Za współdziałanie w imię służby ratowniczej". Każdy otrzymał koszulkę strażaka rosyjskiego i album o pięknym Riazaniu.

- Mieliśmy też chwilę, by wstąpić w Riazaniu do sklepów - mówią. - Każdy z nas kupił matrioszkę. Na pamiątkę. Bo być w Rosji i nie przywieźć matrioszki?! Rodzina by nie wybaczyła. Bardzo cieszą się z tych matrioszek dzieci.

Do domu!

Do Polski ruszyli w czwartek 19 sierpnia wczesnym rankiem. Tą samą trasą. Przez Łotwę i Litwę. Do granicy rosyjskiej kawalkadę strażackich samochodów eskortowali znowu milicjanci. Na jednej z dziur ośkę złamał pojazd z pompą z Płocka. Załadowano więc go na przyczepę i kawalkada ruszyła dalej.
Nie byli jednymi strażakami, którzy w trudnych chwilach pomogli Rosjanom walczyć z ogniem. Byli też ratownicy z Armenii, Białorusi, Bułgarii, Łotwy i Ukrainy. Były też samoloty gaśnicze z Włoch i Francji, śmigłowce z Azerbejdżanu, Kazachstanu i Turcji.

Starszy aspirant Grzegorz Hemmerling i starszy ogniomistrz Jacek Lewczyński do macierzystej jednostki w Szubinie dotarli w niedzielę o godz. 14. Nie była to ich pierwsza zagraniczna misja poza granicami kraju. Byli "na powodziach" w Czechach i na ćwiczeniach NATO w Finlandii.
Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska