Batalia o tereny po byłym Tormięsie toczyła się od kilku lat. Do sądu trafiła w 2010, kiedy to właściciele spornych gruntów zdecydowali, że pozwą miasto. Żądali, by magistrat wykupił od nich sporny teren. Uznali bowiem, że skoro miasto ograniczyło im możliwości korzystania z działki, to powinno ją odkupić - za ok. 30 milionów.
W 2008 roku Jacek Sulikowski porozumiał się z inwestorem - spółką Libra Projekt, a na terenie byłej rzeźni miało powstać centrum handlowo-rekreacyjne. Inwestor jednak wycofał się z tych planów.
Czytaj też: Po Tormięsie w Toruniu zostały już tylko ślady. Pożar strawił większą część zakładu
Właściciel gruntu próbował udowodnić, że fiasko inwestycji to rezultat zmiany planu zagospodarowania terenu - na wniosek Sulikowskiego rada miasta dodała spornym gruntom funkcję mieszkaniową. Problem w tym, że równocześnie usunęła przemysłową, bo obie wykluczają się wzajemnie. I właśnie usunięcie funkcji przemysłowej miało pokrzyżować plany inwestora.
Jednak sąd się z tym nie zgodził. Uznał, że umowa między inwestorem a właścicielem terenu miała zostać podpisana jeszcze przed zmianą planu zagospodarowania. Co za tym idzie, rajcy swoją decyzją nie mogli utrudnić ani uniemożliwić inwestycji.
Tereny po byłej rzeźni są obecnie obciążone długami o kilka milionów wyższymi niż wartość samego gruntu. Dlatego sąd zdecydował, że wykup nieruchomości przez miasto byłby niezgodny z zasadami współżycia społecznego.
Tymczasem ruiny, które znajdują się na spornej działce, powinny zostać do połowy listopada rozebrane - po tym, jak runęła część budynku, rozbiórkę nakazał Powiatowy Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Toruniu. Prokuratura zaś postawiła zarzuty właścicielowi nieruchomości - śledczy uznali, że to do niego należało zabezpieczenie terenu.
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
