Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Toruń. Realizowany z policją program profilaktyki zakończył się klapą. Pieniądze wyparowały

Adam Willma, [email protected]
dyrektor Fundacji Druga Szansa
dyrektor Fundacji Druga Szansa fot. Adam Willma
Fundacja Druga Szansa z Torunia miała we wspólnym projekcie z policjantami chronić dzieci przed przestępczością i narkotykami. Ale nie ochroni, bo pieniądze zniknęły i na ich odzyskanie nie ma raczej szans.

Tomasz Kowalski ma 42 lata, szpakowate włosy, czarny t-shirt i promienny uśmiech dziecka.
Ten uśmiech otwierał mu drzwi do urzędów i instytucji. Asia, która rok przepracowała w użytkowanej przez Fundację zimnej ruderze za młynami Richtera, uważa że pod tym uśmiechem Kowalski ukrywał jedynie prawdziwe emocje. A ma co kryć.

Szczury w tortilli

Zaadaptowane na biuro garaże były przytuliskiem dla byłych więźniów, którymi Fundacja Druga Szansa miała się opiekować. Kowalski zmieścił tu biuro, noclegownię i magazyn na żywność. A żywności było sporo: kuchnia głównie chińska i meksykańska - egzotyczne sosy, ryżowy makaron, owoce morza. Tyle, że drugiej świeżości, a nawet trzeciej. Bo firmy chętnie dzielą się z byłymi kryminalistami tortillą i sushi, ale zwykle wtedy, gdy towaru nie mogą już sprzedać.

Dżony, współpracujący z Fundacją jeździł po to żarcie jako kierowca, więc widział dobrze: - Zwykle tylko drobna część to był towar z krótkim terminem, reszta była już nie do sprzedaży. Ale całość odliczali sobie jako darowiznę.

Ludzie brali, jedli i chwalili sobie. Kowalski też jadł. Na dowód wyjmuje z lodówki egzotyczną pastę: - Proszę, termin minął dwa lata temu, a jakoś nic mi nie dolega. Wydawać kazałem tylko żywność z mijającym terminem, kto brał przeterminowaną, robił to na własną odpowiedzialność.

Tak było aż do chwili, gdy jeden z podopiecznych zrobił awanturę dziewczynie z Fundacji, że mu się dzieci pochorowały od starego sosu. Od tego czasu był szlaban na żywność.

Magazyn z dobrodziejstwem inwentarza przejęło Stowarzyszenie Mateusz, które działa wśród alkoholików. Z przeterminowanym makaronem ryżowym i słoikami nie chcieli mieć problemu, tym bardziej, że w kolejce po darmowy obiad ustawiły się szczury, więc wszystkie kartony zakopali w dołach nieopodal swojej siedziby.

Ludzie wrażliwi

Stowarzyszenie Mateusz przejęło po Drugiej Szansie lokal, bo Szansa zadłużyła go na 10 tysięcy. Kowalski: - Pogrążył nas prąd. Pod moją nieobecność podopieczni dogrzewali się elektrycznie i poszło.
A jednak za każdym razem, gdy Fundacja wynajmowała lokal, pojawiały się długi. Nie inaczej z ostatnim. Już dwukrotnie przychodziły pisma w eksmisji z prawie 90-metrowego lokalu przy ul. Lotników. Mieszkanie ma dwa poziomy - na dole, pomiędzy hałdami segregatorów Kowalski przyjmuje interesantów, dwa pokoiki na górze użytkuje jako własne mieszkanie.

W segregatorach znajdują się listy z zakładów karnych. To specjalność Drugiej Szansy - zebrani przez Kowalskiego wolontariusze prowadzą korespondencję z więźniami. Z mozołem kserują, zakładają teczki, wklepują teksty do komputera, naklejają znaczki. Tyle, że - oprócz dobrego słowa - niewiele mają do powiedzenia, bo Fundacja nie dysponuje nawet prawnikiem, więc wiedzę czerpie z forów internetowych.
Większość wolontariuszy to studenci pedagogiki, którzy liczyli na to, że w Drugiej Szansie zaliczą praktyki. Kowalski wyłuskiwał ich w sekcji resocjalizacji, którą prowadził.

- Był oczytany i elokwentny. Z początku każdy brał go za pracownika naukowego, bo odstawał od nas wiekiem i przebąkiwał coś o doktoracie. Później okazywało się, że to kolega ze studiów po licencjacie - wspomina Magda, absolwentka pedagogiki. - Na naszym wydziale mógł liczyć na chętnych, bo ludzie są tu bardziej wrażliwi na ludzką krzywdę.

W zawieszeniu

Zwykle wrażliwości nie wystarczało na długo, bo zamiast pieniędzy były piękne słowa, po które Kowalski sięgał często i hojnie.

Grzegorz Kowalczyk, przedsiębiorca, który określa się jako "przyjaciel Fundacji", sądzi, że ta hojność w dawaniu obietnic i kreśleniu wizji pogrążyła Kowalskiego: - Gdyby postawił sprawę jasno - nie ma pieniędzy, więc miejsce jest tylko dla wolontariuszy. A on opowiadał o jakichś dotacjach, które mają wpłynąć, a później tłumaczył się, że musiał przelać na inny cel. Jeśli dodać do tego kompletnie niezorganizowanie, notoryczne spóźnienia, to nic dziwnego, że musiały pojawić się kłopoty.

Ludzie, którzy z potrzeby serca odpisywali na rozpaczliwe prośby więźniów nie mogli nie zauważyć, że prezes kursował taksówkami, stołował się w Sfinksie czy przesiadywał w jednym z pubów.
Według Kowalskiego fundacje zblokowała niechęć administracji więziennej, która odmawiała podpisania umów o współpracy. To prawda, że klawisze nieufnie patrzą na pozarządowych aktywistów, którzy patrzą im na ręce. Za Kowalskim dodatkowo ciągnęła się fama niejasnej przeszłości, więc z jednego więzienia do drugiego szły ostrzeżenia, żeby na faceta uważać. Co prawda więziennicy mają węża w kieszeni, ale w podpisane umowy z więzieniami otwierają drogi do innych grantów.

Ktoś poradził Kowalskiemu, żeby wycofał się z prezesowania, żeby nie drażnić środowiska. I tak też się stało. Prezesem został ojciec Tomasza, a on mianował się dyrektorem. Ale klawisze nie łyknęli haczyka.
I trudno się dziwić, bo nazwisko Kowalskiego parę razy przewinęło się przez szpalty gazet w roli czarnego charakteru. Toruńskie "Nowości" opisywały w latach 90. jak pieniędzy za zimowisko nie dostała jedna z zakopiańskich szkół. Poszkodowanymi były też dzieci, które wylosowały darmowy wyjazd do Wielkiej Brytanii w konkursie organizowanym przez firmę Kowalskiego.

Kolejnym pomysłem na biznes były Międzynarodowe Targi Toruńskie, w ramach których Kowalski organizował głównie konferencje na temat profilaktyki zdrowotnej - z umiarkowanym powodzeniem.
Ostatecznie biznesowe wprawki Kowalskiego zakończyły się 5 sprawami karnymi i wyrokiem w zawieszeniu. Na 7 dni trafił do aresztu śledczego i tam postanowił zmienić swoje życie - porzucić interesy i zająć się pomocą osadzonym.

- Popełniłem w życiu wiele błędów i tego nie kwestionuję, ale większość z nich sięga początków lat 90, kiedy niewiele wiedziałem - wyznaje Tomasz Kowalski.

Ruski saper

O działalności pozarządowej też wiedział niewiele, więc - jak sam przyznaje - stosował metodę "ruskiego sapera", który zatyka uszy i robi kolejny krok. Metafora jak najbardziej trafna - bo pole było usiane minami i huczało często.

Z czasem nauczył się pisać projekty i pozyskiwał coraz większe pieniądze. Łukasz Szarski, który współpracował w Kowalskim w Drugiej Szansie przez kilka lat uważa Kowalskiego za ideowca: - Robiliśmy wiele rzeczy, które nie przynosiły spektakularnych efektów. Nie wierzę, żeby Kowalski się na tym obłowił, a byłem blisko. Ale bez wątpienia ten człowiek ma problem z asertywnością - ładuje się w dziesiątki różnych inicjatyw, a później nie potrafi temu podołać.

Podobnego zdania jest jest Piotr Tarczykowski, absolwent resocjalizacji, który przez kilka lat współpracował z Kowalskim: - Niewiele wiem o rozliczeniach finansowych, ale widziałem Kowalskiego w różnych sytuacjach i wspominam go jako człowieka bardzo zaangażowanego w pomoc. Nieraz padaliśmy ze zmęczenia, ale gdy pojawiał się ktoś szukający pomocy, Tomek zawsze miał dla niego czas.
Inni współpracownicy są bardziej krytyczni. Asia, wolontariuszka: - Zupełnie nie panował nad korespondencja z więźniami. A to wielka krzywda dla ludzi, którzy widzą w nas często jedyną nadzieję.

Trudny temat

Kilka grantów Fundacja wywalczyła z Urzędu Marszałkowskiego. Grzegorz Kasprzycki pełnomocnik marszałka zajmujący się profilaktyką i resocjalizacja zetknął się z Kowalskim przypadkowo: - Poznałem go na konferencji medycznej poświęconej uzależnieniom. Po kilku latach spotkałem go na ulicy, powiedział, że założył fundację zajmująca się resocjalizacją. To mnie ucieszyło, bo takich organizacji nie było u nas wówczas wcale. Niewielu chce działać w tak trudnym temacie.

Kowalski zaczął więc składać projekty do marszałka. A pisanie projektów szło mu nieźle. Wyprowadzał urzędników z równowagi ciągłymi spóźnieniami, ale kajał się wzruszająco. Wyrzucony przez drzwi, pukał w okna z rozbrajającym uśmiechem na ustach.

Kasprzycki: - Nie znałem dokładnie jego przeszłości. Owszem, mówił o areszcie, o błędach, które popełnił w życiu, ale to przecież przez te błędy zajął się więźniami. Nie było żadnych przeszkód prawnych, które mogłyby go dyskredytować. Staram się życzliwie podchodzić do ludzi działających w organizacjach pozarządowych, bo sam wywodzę się z tych środowisk i wiem, że to niełatwy kawałek chleba.

Druga Szansa połknęła kilka grantów z Urzędu Marszałkowskiego. Kontrowersje dotyczą ostatniego z nich - programu "Nie próbuj, nie warto!", na który Urząd Marszałkowski przeznaczył 35 tys. zł dofinansowania. Pomysł, aby prezentować dzieciom konsekwencje przestępstw i uzależnień wyszedł od funkcjonariuszki Komendy Miejskiej Policji Beaty Oracz. Oprócz policjantki udział w nim mieli wziąć m.in. byli więźniowie (w tym Sławomir Sikora, znany za sprawa filmu "Dług"). Tyle, że Kowalski, który zamierzenie koordynował, zawalił niemal wszystko. Gdy nie wypłacił pieniędzy Sikorze, ten ostatni opisał sprawę na swoim blogu i wokół Drugiej Szansy rozpętała się burza.

Grzegorz Kasprzycki, w którego sprawa uderzyła rykoszetem, napisał do dyrektora wydziału spraw społecznych w Urzędzie Marszałkowskim, a ten zlecił kontrolę w dniu zakończenia projektu. Już dziś wiadomo, że Kowalski będzie musiał najprawdopodobniej zwrócić wszystkie pieniądze. Tyle, że ich nie ma.

Brak poczucia

Wśród wolontariuszy krążą pogłoski o tym, że 10 tys. z konta Fundacji Kowalski pożyczył byłej żonie. Sam Kowalski nie zaprzecza, przyznaje też, że pieniądzmi z ostatniego projektu dofinansował Forum Resocjalizacji, które organizował wcześniej w Toruniu. Chaotyczne działania tłumaczy nawracającą depresją: - Od kilku lat nie mogłem sobie poradzić z poczuciem wypalenia. Ale listy od więźniów cały czas przychodziły i trzeba było to jakoś ciągnąć. Najgorsze w działaniach fundacji jest brak poczucia stabilizacji. Jednego roku dostawaliśmy marne grosze dofinansowania i trzeba było łatać budżet pożyczkami. A później, gdy pojawiały się pieniądze, spłacało się długi i tak wpadaliśmy w zamknięte koło.

Teraz ma zamiar rozwiązać fundację.

Nadia, jednej z wolontariuszek, żal skazanych. - Ci ludzie cały czas piszą listy. Okazuje się, ze do nikogo nie mogą mieć zaufania.

Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska