Prawie 200 byłych pracowników toruńskich zakładów odzieżowych nadal czeka na należne im wypłaty i odprawy. Wczoraj szwaczki przyszły pod siedzibę firmy, gdzie odbywało się walne zgromadzenie akcjonariuszy.
Produkcja w Torpo szła pełną parą
Obrady prowadzone były za zamkniętymi drzwiami. Kobiety nie bez żalu wspominały czasy, gdy produkcja szła pełną parą i wtedy, gdy zaczęły się kłopoty. - To wyglądało tak, jakby komuś zależało na upadku tej firmy - uważa Gabriela Fląd, która w zakładzie przepracowała 32 lata.
Przeczytaj: Toruń: Ważą się losy pracowników Torpo
Do długich naradach akcjonariusze powierzyli sprawy zakładu Kazimierzowi Tomaszowi Soćko, prawnikowi z Piaseczna.
- Nikt go nie zna - przyznaje Dorota Nesel, jedna z drobnych udziałowców. - On sam przyznaje, że nie zna spraw zakładu.
Likwidator ma plan
Nowy likwidator ma jednak ambitne plany. Chce ponownie uruchomić firmę. - Na początek chciałbym, żeby do zakładu wrócił prąd - mówi Kazimierz Tomasz Soćko. - Nie chcę zdradzać w jaki sposób to zrobię. Z moich informacji wynika, że zaległość wobec zakładu energetycznego to ok. 100 tys zł.
Przeczytaj: Stanęła produkcja w Torpo. Pracę straciło 200 osób
Przywrócenie prądu to obecnie najważniejsze zadanie, bo dzięki temu będę mógł uruchomić serwery i zobaczyć jak wygląda sytuacja finansowa spółki. Do zakładu mogliby wrócić kadrowi, by wydać pracownikom niezbędne dokumenty.
Soćko przekonuje, że ma już w głowie pewne rozwiązania, które mogłyby przywrócić przynajmniej część osób do pracy. - Jest już nawet deklaracja niektórych z nich, że będą przez jakiś czas pracować społecznie.
Konkretne informacje nowy likwidator ma przekazać za tydzień lub dwa.
Więcej na ten temat w dzsiejszym wydaniu "Gazety Pomorskiej".
