Więcej informacji z Torunia znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/torun
Mały Piotruś od urodzenia cierpi na zespół Falotta. Jest bardzo podatny na wszelkie infekcje. Gdy przychodzi atak, maluch sinieje, wiotczeje i ma problemy z oddychaniem.
Poprawę może przynieść tylko chirurgiczna korekta.
Po miesiącach oczekiwania dziecko ma być operowane w najbliższą niedzielę. Jednak radość z powodu zbliżającego się zabiegu zmącił kolejny nocny atak.
Pan Paweł zadzwonił na pogotowie. - Wyjaśniłem, że syn ma chore serce. Dyspozytorka zapytała tylko, do jakiej przychodni należy dziecko. Gdy powiedziałem, że do Citomedu, kazała tam zadzwonić - wspomina wzburzony ojciec chłopca.
- Dla mnie jako mamy taka sytuacja pogłębia poczucie braku bezpieczeństwa - mówi pani Jolanta. - Nasz lekarz prowadzący powtarza, że zawsze gdy z dzieckiem dzieje się coś niepokojącego, mamy dzwonić na pogotowie. To zbyt poważna wada, by w takiej sytuacji pozwolić sobie na samodzielny transport do lekarza.
Zdenerwowani rodzice zdecydowali się na własną rękę pojechać do przychodni. W drodze stan chłopca się ustabilizował.
- Mimo wszystko uważam, że dyspozytorka zachowała się karygodnie, odmawiając nam pomocy - mówi pan Paweł.
- Nie widzę nieprawidłowości w zachowaniu pracownicy - stwierdza Henryk Wróbel, kierownik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Toruniu. - Mężczyzna zgłaszający problem powiedział, że jego syn, który choruje na serce, obudził się nagle, krzyczy i pręży się. Zapytał, gdzie ma się skierować. W tej sytuacji dyspozytorka podjęła słuszną decyzję odsyłając chorego do przychodni, która dla swoich pacjentów prowadzi pomoc stacjonarną i wyjazdową po godzinie 18, w weekendy i święta. Upewniła się również, że rodzice znają numer do tej placówki.
- Czy nie powinna dopytać o szczegóły stanu dziecka? - pytamy.
- Ten pan zapytał, gdzie ma się skierować z dzieckiem, które krzyczy i nie daje się uspokoić. Nie było potrzeby przeprowadzania dodatkowego wywiadu. Nie było zagrożenia życia - stwierdza Wróbel.
Szef pogotowia dodaje, że gdy sytuacja jest naprawdę poważna, nikt nie pyta o przychodnię, a ratownicy nie zwlekają.
- Co powinienem był powiedzieć, żeby uzyskać pomoc, której oczekiwałem? - zastanawia się pan Paweł.
- Fakt, że stan dziecka sam się ustabilizował najlepiej świadczy o tym, że i zgłoszenie, i reakcja na nie były prawidłowe - dodaje Wróbel.
- Przyjrzę się tej sytuacji - zapowiada Barbara Nawrocka, rzeczniczka kujawsko-pomorskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia w Bydgoszczy.
Do tematu wrócimy