Dla Łukasza Korzestańskiego ice cross to nie pierwszyzna, ba, jest już w Polsce weteranem. Choć pierwszą miłością na lodzie był hokej, to jego talent do jazdy ekstremalnej na łyżwach dostrzeżono już kilka lat temu w czasie hokejowych treningów Szwecji. Od słowa do słowa i torunianin zaczął próbować swoim sił w lodowej rynnie.
- Z ciekawości obejrzałem zjazdy na youtube, spodobało mi się. Zacząłem trenować i pojawiło się zaproszenie do Red Bulla. To była niespodzianka: wydawało się jedynie nierealnym marzenie, a tu nagle pojawia się realna szansa na start najlepszych zawodach na świecie - opowiadał nam w 2016 roku, gdy szykował się do pierwszych poważnych startów.
Wypadł tak dobrze, że w 2016 roku dostał zaproszenie do elitarnej serii Red Bull Crashed Ice. Potentant na sponsorskim rynku sportowym organizował wielkie widowiska na stromych lodowych rynnach w dużych europejskich metropoliach. Od tego czasu ice cross mocno się zmienił. Nie ma już dużego partnera, nie ma sztucznych torów za miliony euro, ale mistrzostwa świata i zawodnicy pozostali. - Pandemia nas mocno dotknęła, wtedy straciliśmy sponsora. Nie ma już takich pieniędzy, ale za to został czysty sport. Teraz przychodzi czas na moje pokolenie - mówi torunianin.
Ten sezon miał być jednak jego pożegnaniem z wyczynowym sportem. Łukasz na co dzień pracuje, studiuje na UMK, planował zająć się już prywatnym życiem. Do startu namówił go - tak jak osiem lat temu - Robert Heizsig, były zawodnik, a teraz działacz ice crossu.
- Forma była, bo cały czas jestem w reżimie treningowym, gram w hokeja. Pojechałem na pierwsze zawody do Austrii bez żadnego stresu, kompletnie na luzie. Wyścig po wyścigu i dojechałem do finału. Tam zostałem na starcie, ale zawziąłem się. Rywale zaczęli popełniać błędy, nawet nie pamiętam, jak wylądowałem na pierwszym miejscu. Na mecie dostałem od razu śniegiem w twarz od kibiców, bo taka jest u nas tradycja - śmieje się torunianin.
Za swoje oszczędności i przy pomocy wiernych przyjaciół Łukasz Korzestański pojechał jako lider mistrzostw świata na kolejne zawody do Francji i Finlandii. te pierwsze odwołano, bo na miejscu było 16 stopni i rynna spłynęła. W Rautalampi było z kolei prawie -30. Torunianin odmroził sobie palec, ale zajął 6. miejsce.
Do generalnej klasyfikacji MŚ liczą się trzy najlepsze starty w sezonie. Ostatnie dwa zaplanowano w Kanadzie 16 i 17 lutego oraz w następny weekend w USA. W środę rano Łukasz Kirzestański wsiada do samolotu i leci za ocean. Ma obiecane wsparcie finansowe z kilku stron, ale na razie pieniądze musiał wyłożyć sam. - Jak usłyszałem kwotę za samo ubezpieczenie, to nogi mi się ugięły. Ale nie poddałem się. W niedzielę wróciłem z Finanlandii, w poniedziałek zacząłem obdzwaniać wszystkich dookoła. Zapożyczyłem się u u rodziców, kupiłem bilety i stawiam wszystko na jedną kartę!
Medal wydaje się już pewny. Do prowadzącego Kanadyjczyka Robina Worlinga torunianin traci 50 punktów, do wicelidera Szwajcara Patrika Merza zaledwie 25. - Jadę po złoto - stawia jasno sprawę Korzestański.
