Teraz ma 30 lat. Wygląda maksymalnie na 26-27. Niewysoki, szczupły brunet o śniadej cerze i ciemnych oczach. Ma spodnie dresowe i bluzę. I adidasy. I plecak. Wszystko markowe. - Z lumpeksu - zaznacza. - Kupiłem za złom.
Za "złom", czyli za pieniądze ze sprzedaży złomu w punkcie skupu.
Bydgoszczanin siedział 1,5 roku za kradzieże i włamania.
Matka nie żyje. Ojciec nigdy się nim nie interesował, bo pił. Starszy brat jest normalny. Czyli? - Czyli nie siedział w kiciu - odpowiada pan Krzysztof. - Ma normalną pracę, mieszkanie, żonę i jedno dziecko. Może nawet dwoje.
Mój rozmówca nie wie, co teraz słychać u brata, bo tamten zerwał z nim kontakty jakieś 2 lata temu, gdy pan Krzysztof już miał na koncie aresztowanie za włamania i rozboje. Potem, gdy trafił do więzienia na półtora roku, brat zupełnie przestał się do niego odzywać.
Pan Krzysztof skończył podstawówkę. Zaczął zasadniczą zawodową, ale przerwał. Kumple, wódka, imprezy i panny były ważniejsze niż nauka. Mama już wtedy nie żyła. Ojciec stracił robotę za picie, więc jeszcze większe smutki dalej topił w kieliszku. Przepijał cały zasiłek dla bezrobotnych. Brat chodził do technikum. Miał dziewczynę. Teraz to jego żona.
- Tylko ja taką czarną owcą byłem - przyznaje spokojnie pan Krzysztof. - Bez zawodu, bez przyszłości, bez pieniędzy. Wyniosłem się z domu. Tam i tak nie było już prądu. Nocowałem u kumpli albo u przygodnych koleżanek albo gdzieś w bramie. Zacząłem kraść z kumplami ze Śródmieścia. "Obskakiwaliśmy" samochody. Monitoring jeszcze wtedy nie działał w centrum miasta. Radia samochodowe kradliśmy najczęściej.
Czytaj też: Teraz moje mieszkanie to przystanek
Kilkanaście razy się udało. Potem policja schwytała dwóch z czterech złodziei. Jednym z tych dwóch był pan Krzysztof. Zaznacza, że dwóch pozostałych kolegów nie wydał. Tamten drugi schwytany podzielił los pana Krzysztofa.
Areszt, proces, odsiadka. Koniec odsiadki. - Tam przynajmniej miałem łóżko, jedzenie i ciepło. Dyscyplina i więzienny grafik mi nie przeszkadzały - wspomina.
Wyszedł ponad rok temu. Nie miał dokąd pójść. Z pomocy społecznej nie korzysta, bo nie poszedł do ośrodka opieki. Nie chciał. Nie mówi, dlaczego.
Nazajutrz po opuszczeniu więzienia poznał na ulicy bezdomnego. Ten tłumaczył, że przy ul. Zygmunta Augusta, niedaleko dworca PKP, jest nielegalna noclegownia. W budynku znajduje się kilkanaście pokoi, w większości z nich są wyłamane zamki w drzwiach, więc można śmiało wejść i zamieszkać. A że główne drzwi zamknięte? Żaden problem. Zawsze jakiś bezdomny w środku usłyszy walenie do drzwi i otworzy.
Pan Krzysztof zamieszkał w ruderze. Razem z innymi bezdomnymi i drobnymi pijaczkami, którzy przychodzili co noc albo zjawiali się raz na miesiąc, gdy żony ich wywaliły z domu, bo pijani przyszli.
- Sam zajmowałem pokój. Jak przyjeżdżały patrole, ewakuowałem się. Czatowałem i wracałem, gdy mundurowi odjeżdżali - opowiada pan Krzysztof. - Spałem na starej kołdrze, przykryty drugą starą kołdrą. Pod głową, zamiast poduszki, miałem swój plecak. W nim trzymam między innymi dokumenty.
Woda była. Światło było. Jedzenie i picie się skombinowało. Szło się na żebry albo sprzedać złom lub makulaturę. Wpadało kilkanaście złotych dziennie. Przyznaje, że w ruinie często były balangi.
Młody mężczyzna poznał dziewczynę. Ona pochodzi z biednej, wielodzietnej rodziny. Spotykali się od początku tego roku. Wiedziała o jego kryminalnej przeszłości. On - dla niej - nawet zarejestrował się w pośredniaku. Obiecał, że poszuka pracy, bo ona, dziewczyna, pracowała już parę lat.
Nawet zaczął nocować u niej, w domku gospodarczym, który ona wyremontowała, urządziła, i w którym mieszkała.
- Nie wyszło - 30-latek ucina temat. - Wróciłem na stare śmieci, czyli do noclegowni.
Dalej zbiera złom i butelki. Niedawno, z kilkoma innymi nielegalnymi lokatorami, został eksmitowany z Zygmunta Augusta. - Zamieszkam na razie u kumpla - kontynuuje pan Krzysztof.
O poszukiwaniach normalnej pracy nie wspomina, ale o byłej dziewczynie - tak. - Odnowię kontakty.
Czytaj e-wydanie »