Nikt sobie takiego scenariusza nie życzy, ale na wszelki wypadek trzeba być przygotowanym. Dlatego wczoraj liczni gapie ze zdumieniem patrzyli, co dzieje się na Starym Rynku. Płomieni nie było widać, ale pojawiły się wszystkie służby, które w razie pożaru pojawiają się na miejscu zdarzenia. I faktycznie - w ratuszu zarządzono ewakuację, by przećwiczyć ją na wypadek realnego zagrożenia.
Płonąca sala obrad
- Będzie tak - mówił przed akcją burmistrz Arseniusz Finster. - Wejdzie do mnie do gabinetu Mariusz Nica z biura Rady i oznajmi, że pali się w sali obrad Rady Miejskiej.
Urzędnicy zdołali błyskawicznie opuścić gmach, ale plan ćwiczeń zakładał, że kilka osób zostanie odciętych przez płomienie. Dwie strażacy sprowadzali przez okno przy użyciu specjalnego dźwigu, jedną znosili na noszach. Operacja się powiodła, nikomu nic się nie stało. Udało się też wynieść z ratusza komputery ze szczególnie cennymi danymi.
Oderwać się od biurek
Gdyby pożar faktycznie pojawił się w magistracie, pewnie największą trudność sprawiłoby właśnie wyniesienie dokumentów i archiwów. Bo pracownicy udowodnili, że są w stanie bardzo szybko oderwać się od biurek.