Wysyłanie sms-ów na lekcjach, nagrywnie szkolnych zdarzeń, filmowanie szokujących scen szkolnych. Temu wszystkiemu minister Giertych chce położyć kres. Całkowity zakaz używania telefonów komórkowych ma, zdaniem ministra, uzdrowić polską szkołę. To nie jedyny z elementów uzdrawiającej terapii, ale jeden z istotnych - zapewnia minister edukacji. Dlaczego? Bo młodzież coraz bardziej zapomina o zasadach zachowania w szkole, a telefony komórkowe nie dość, że rozpraszają uwagę w szkole, to jeszcze rejestrują przemoc, która przez internetowe łącze trafia do innych młodych. - Czy to źle? - pytają uczniowie - że pokazujemy to, co nauczyciele chcą zamieść pod dywan. Źle - stwierdza minister Giertych, bo uczniowie bawią się cudzym nieszczęściem.
Zamiast oka kamery
Kamil Ambroziak z ciechocińskiego liceum nie rozumie, czemu ma służyć pomysł ministra Giertycha.
- Muszę mieć telefon, bo jest mi potrzebny - przekonuje. - Nie żyjemy w średniowieczu, prawie wszyscy mają komórki. Dzwoni do mnie mama, tata, babcia. Gdy mam lekcje, wysyłają sms-y. I tak w szkole, podczas zajęć, nie wolno używać aparatów. To zabronione przez nauczycieli. Zakaz niczego nie zmieni. Można ściszyć telefon, pod ławką wstukiwać literki. Tak robią też nauczyciele. W normalnej szkole nikt się nie oburza.
Normalnie nie użyto jednak telefonów komórkowych podczas lekcji w toruńskiej budowlance, gdzie przed trzema laty, nagrano, jak uczniowie wsadzają nauczycielowi kosz na głowę.
- Gdyby nie telefon komórkowy, nie udałoby się zarejestrować nikczemnego zachowania uczniów - mówi Ania, 17-letnia uczennica tej szkoły. - Komórka jest często jak oko kamery, które nie wszystko jest w stanie wyśledzić. To prawda, że uczniowie głupio się bawili z nauczycielem, ale dzięki nagraniu, cała Polska dowiedziała się, co tak naprawdę dzieje się w szkole, na co jest przyzwolenie, i że nauczyciele sobie z tym nie radzą.
Nie radzą sobie również z egzekwowaniem zakazu używania telefonów komórkowych podczas lekcji - przyznaje Patrycja Dąbrowska z gimnazjum w Bydgoszczy.
- Telefony dzwonią, a nauczyciele co rusz wypraszają kogoś z klasy - mówi dziewczyna. - Rekwirują telefon do przerwy, czasem, tym którzy nie słuchają kilkakrotnych ostrzeżeń, zabierają telefon nawet na jeden dzień. To wszystko jednak nie pomaga, bo większość nic sobie z tego nie robi. Jak jednak ma sobie coś robić, skoro nauczyciele sami rozmawiają na lekcjach. Tłumaczą: pilny telefon, i wychodzą z klasy. Albo: ktoś w ważnej sprawie będzie do mnie dzwonił, więc przepraszam, ale na chwilę będę musiał was zostawić. I idzie sobie na pięć minut na korytarz. Ten sam nauczyciel na następnej lekcji zabiera uczniowi telefon, który też czeka na pilną wiadomość.
Nowoczesna potrzeba
Dla Piotra Michalskiego z I LO w Toruniu, telefon jest jak prawa ręka. Gdy mu miesiąc temu ktoś ukradł komórkę, nie potrafił poradzić sobie z nadmiarem obowiązków. - Jak odwołują mi dodatkowe zajęcia, dostaję sms-a - tłumaczy. - Gdy nie ma mnie w szkole, koledzy wysyłają wiadomości, czego mam się nauczyć. Jeśli muszę się z kimś umówić - robię to za pomocą telefonu komórkowego. Tak jest najtaniej. Rodzice wściekają się, że używam stacjonarnego telefonu. Nie po to - mówią - mam swój sprzęt na kartę, abym nadwerężał ich konto. Sam na to zarabiam, roznoszę ulotki, aby swobodnie komunikować się za pomocą komórki. Dlaczego teraz minister ma mi tego zabronić? Tym bardziej, że na lekcjach mój telefon jest wyciszony. Mamy się teraz cofać w rozwoju cywilizacyjnym?
Gdyby nie telefony komórkowe - dodają uczniowie - szkolne afery nie ujrzałyby światła dziennego.
- Nawet sprawa Ani byłaby zatuszowana - jest przekonana Dominika Zalewska z gimnazjum w Radziejowie. - Podejrzewam, że nauczyciele dla dobra opinii szkoły, usprawiedliwialiby zachowanie uczniów, aby inni się nie dowiedzieli, aby uciszyć, zapomnieć, zniekształcić. Ale bali się, że wszystko jest nagrane na komórkę.