Urzędnicze terapie

     Cel jest dwojaki: obniżenie wydatków oraz umożliwienie większej liczbie chorych dostępu do najnowszych leków. W ostatnich latach Ministerstwo Zdrowia miało kilka pomysłów na zmniejszenie wydatków. Wszystkie pozostały na papierze.
     Niektóre leki, w tym onkologiczne, neurologiczne czy bardzo silne antybiotyki nie figurują na listach refundacyjnych. Dostęp do bardzo drogich specyfików na nowotwory mają tylko ci pacjenci, którzy zostaną zakwalifikowani do tak zwanych programów lekowych.
     Przed świętami Ministerstwo Zdrowia ujawniło, że chce stworzyć oddzielną listę refundowanych leków specjalistycznych. Byłyby na nią wspisywane tylko najdroższe medykamenty. Chodzi m.in. o interferon czy leki stosowane w chemioterapii. Ich koszty to nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych dla jednej osoby.
     Na łamach "Rzeczpospolitej" Bolesław Piecha, wiceminister zdrowia stwierdził, że wpisanie ich na listy poprawi dostęp do nich, ale wydatki mogą być tak duże, że zagroziłyby krachem finansowym całej służbie zdrowia.
     - Te leki powinni przyjmować pacjenci, którym one na pewno pomogą, a nie ci, którym mogą pomóc - tłumaczył Piecha.
     W kwietniu ówczesny minister zdrowia Marek Balicki zaproponował stworzenie kategorii leków specjalistycznego stosowania. Prawo ich przepisywania mieli otrzymać tylko niektórzy medycy. Pomysł wywołał oburzenie środowiska lekarskiego.
     W tej chwili NFZ wydaje prawie 6,3 miliarda złotych na leki. W ciągu minionych trzech lat kwota ta uległa podwojeniu. Lekarze - szczególnie onkolodzy - od dawna domagają się zniesienia ograniczeń w dostępie do drogich terapii. Wiedzą, o co walczą, bo co piąty Polak umiera z powodu choroby nowotworowej.
     - W przypadku leków na chłoniaka NFZ refunduje tylko dwa specyfiki, gdy na rynku dostępnych jest więcej - zdradził Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii.