W połowie listopada na łamach "Pomorskiej" ujawniliśmy, że kilkadziesiąt listów, które do mieszkańców Lipna nadali urzędnicy magistratu, zamiast do adresatów trafiło do lasu. Reklamówkę z niemal setką, w większości niezniszczonych kopert, znalazł nasz Czytelnik.
Był niezwykle poruszony tym przypadkowym odkryciem, gdyż jak przekonywał każdy, kto dotarłby do dokumentów mógł zdobyć szczegółową wiedzę na temat zaległości podatkowych, majątku, problemów z alkoholem poszczególnych mieszkańców Lipna. Jak wiadomo, są to dane poufne, które należy chronić. Z tego obowiązku ktoś się nie wywiązał.
Znalezione w lesie dokumenty przekazaliśmy lipnowskiej policji. Śledztwo w tej sprawie wszczęła Prokuratura Rejonowa w Lipnie. Policjanci przesłuchali już większość świadków. Zeznania składali między innymi Janusz Dobroś, burmistrz Lipna i Alicja Letkiewicz-Sulińska, sekretarz miasta.
Policjanci przepytywali także zatrudnionego w Urzędzie Miejskim jednego z gońców. Drugi nie stawił się na wezwanie, dostarczył jedynie zwolnienie lekarskie. - Wystosowaliśmy drugie wezwanie - mówi Anna Kozłowska, rzecznik prasowy lipnowskiej Komendy Powiatowej Policji.
Choć policjanci przyznają, że śledztwo w sprawie dokumentów zmierza ku końcowi, nie chcą na razie ujawnić żadnych szczegółów. - Nie możemy powiedzieć, co udało nam się ustalić ze względu na dobro śledztwa - przekonuje Anna Kozłowska. O szczegółach także nie che mówić burmistrz Janusz Dobroś.
- Owszem, zapoznałem się z tymi dokumentami, ale śledztwo jest w toku, dlatego nic więcej nie powiem - stwierdza burmistrz. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy jest szansa, że lipnow-scy policjanci zakończą pracę nad tą sprawą
jeszcze w tym miesiącu
Wówczas dowiemy się, jak to się stało, że listy adresowane w ubiegłym roku przez różnych urzędników, zostały wyrzucone na dzikie wysypisko śmieci. Być może policjanci wyjaśnią również, dlaczego żaden z urzędników nie zainteresował się brakiem tzw. zwrotki potwierdzającej, że list dotarł do adresata. I najważniejsze: kto te listy do lasu wyrzucił?