https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uznany za wykolejeńca

Rozmawiała Liliana Sobieska
Fot. LILIANA SOBIESKA
Rozmowa z Mariuszem Walczakiem artystą niekonwencjonalnym z Brodniczki

     - Jak długo mieszka pan na wsi?
     - Od pięciu lat. W pewnym sensie poszedłem w ślady szwagra, który mieszka niedaleko. Będąc kiedyś w tych stronach spotkałem na polnej drodze pewnego człowieka, kominiarza, od którego dowiedziałem się, że chce sprzedać swoje gospodarstwo. Byłem wtedy świeżo po rozwodzie i planowałem, aby z Inowrocławia, gdzie do tej pory mieszkałem, przenieść się na wieś. Tak też doradzała mi rodzina.
     - Jak wyglądały początki życia wiejskiego?
     - Ponieważ jak na mieszkańca wsi wyglądałem i zachowywałem się dość nietypowo, poszła w lud dość dziwna fama o mnie. Najpierw uznany zostałem za wykolejeńca a nawet bandziora, członka mafii. Później zaczęto traktować mnie jak zboczeńca, być może z powodu, jak na razie, jedynej towarzyszki mojego życia w Brodniczce, jaką jest (ha, ha!) koza! Domysłom i plotkom przeróżnym nie było końca. Na grzecznościowe "dzień dobry" rzadko kiedy mi odpowiadano. Na koniec, jak miejscowi dowiedzieli się, że jestem wegetarianinem i wyznawcą religii hinduistycznej - to już zupełnie posądzono mnie o kontakty z diabłem! Nawet miejscowa policja starała się znaleźć jakiś paragraf, zabraniający czcić niezidentyfikowane bóstwa. Do dziś jestem postacią podnoszącą ciśnienie wielu tutejszym mieszkańcom.
     - Ale mimo wszystko jakoś pan sobie radzi.
     - Jakoś przecież muszę, ale łatwo nie jest. Ludzie mają to do siebie, że są istotami duchowymi i posiadają siłę mentalną, za pomocą której mogą albo pomagać, albo niszczyć. Zdarza mi się odczuwać działanie złych energii, pospolicie i swojsko nazywanych rzucaniem uroków. Nie znaczy to oczywiście, że cała Brodniczka usłana jest demonami i czarownicami...
     - Nie prowadzi pan typowego gospodarstwa rolnego, a żyć z czegoś przecież trzeba...
     - Maluję obrazy olejne, bywa że też na zamówienie. Najczęściej są to pejzaże okoliczne, ale także przywiezione i utrwalone w pamięci z różnych moich wypraw. Od czasu do czasu biorę kilkanaście czy kilkadziesiąt płócien i ruszam w teren, próbując je spieniężyć. Różnie z tym bywa.
     - Dopracował się pan w swojej twórczości własnego stylu?
     - Jeszcze nie i boleję nad tym. Na pewno nie znoszę takich dekadentów jak Picasso i jemu podobnych. Próbuję wiele stylów naśladować i wierzę, że wkrótce wyłoni się z tego coś osobistego.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska