Wtorek, 19 listopada tego roku, ul. Chocimska 5 w Bydgoszczy - pod kamienicę podjeżdżają dwie karetki i straż pożarna. W jednym z mieszkań z wadliwego junkersa ulatnia się tlenek węgla. Niezwłocznej pomocy medycznej potrzebują dwie osoby - 23-letni mężczyzna i jego rówieśniczka. Kobieta trafia do szpitala wojskowego w Bydgoszczy, mężczyzna do szpitala im. Jurasza. Jest godzina 23 z minutami.
Szybko okazuje się, że lekarze z Kliniki Medycyny Ratunkowej "Jurasza" nie będą w stanie pomóc pacjentowi. Zatrucie czadem jest zbyt ciężkie. Uratować go może tylko komora hiperbaryczna.
Przeczytaj także: Dziecko ma szmery w sercu... zbadają je za rok. Przez limity NFZ
Jedyna taka komora w regionie, którą zresztą otwarto z wielką pompą w maju br., funkcjonuje w Bydgoszczy, w szpitalu wojskowym. Mogłoby się wydawać, że wystarczy przewieźć tam pacjenta. Ale tak się nie stało.
- Matka chłopaka otrzymała informację, że jej syn trafi do... Gdyni - opowiada znajomy kobiety. - To skandal! Komora jest na miejscu, tymczasem karetka zawozi pacjenta do oddalonego o kilkaset kilometrów ośrodka!
Dlaczego? Otóż, mówiąc brutalnie, mężczyzna nie zmieścił się w czasie. Komora tlenowa w Bydgoszczy pracuje... do godziny 15, a do zatrucia doszło późnym wieczorem. - Nie było więc możliwości wykonania sprężenia w szpitalu wojskowym - tłumaczy zarząd "Jurasza".
Najbliższym ośrodkiem pełniącym całodobowy dyżur w zakresie terapii hiperbarycznej jest Klinika Medycyny Hiperba-rycznej i Ratownictwa Morskiego Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Dlatego właśnie tam przetransportowano karetką chłopaka.
Dlaczego komora czynna jest tylko do 15? O tym i nie tylko czytaj w piątkowej "Gazecie Pomorskiej".
Czytaj e-wydanie »