Jedenaście lat temu zawieźliśmy do Iraku wolność i demokrację. Przynajmniej chcieliśmy zawieźć. Co się zmieniło od tamtego czasu?
Prawie wszystko. Do tego stopnia, że pewne słowa zmieniły nawet swoje znaczenie, np. słowo "bezpieczeństwo". To jedno z kluczowych słów, które przechodzi teraz z ust do ust. W 2003 roku można było wyjść na ulicę z pewnością graniczącą z 100 proc., że z tej ulicy się wróci. Owszem, tej pewności mógł nie mieć ktoś mocno zaangażowany w działalność antyrządową. Zdarzały się porwania na tle politycznym. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że represje były ograniczone do osób w świadomy sposób prowadzących działalność uznawaną przez władzę za nielegalną. Nie dotykały ludzi manifestujących poglądy proszyickie czy prosunnickie, nie dotykały chrześcijan. Wyjście na ulice było bezpieczne, czego nie można powiedzieć dzisiaj. Atak bombowy może nastąpić w każdej chwili i często nie wiadomo nawet, kto jest autorem i o co walczy. Można się jedynie tego domyślić po tym, w której dzielnicy ładunki zostały podłożone. Zamachy nie mają najczęściej konkretnego celu, służą podkręceniu atmosfery strachu.
Czytaj: [
Polska, jako przykład udanej transformacji, miała wskazywać drogę Irakijczykom.
Od początku przeciwko temu protestowałem. Żeby było jasne - nie można powiedzieć, że Saddam prowadził łagodną dyktaturę. Bezsporny jest przypadek użycia broni chemicznej na froncie iracko-irańskim. Dodajmy - broni sprzedawanej Irakijczykom przez Stany Zjednoczone i Francję, które dokładnie wiedziały, po co tę broń sprzedają. To nie jest oczywiście usprawiedliwienie, ale pokazuje, jak różną optykę można przyjmować w zależności od sytuacji.
Wplątanie Polski w tę wojnę było zupełnie niepotrzebne, co widać po tym, jakie owoce przyniosła. Gdy oglądamy dzisiejsze przekazy medialne z Iraku, musimy pamiętać, że jest to konsekwencja decyzji z 2003 roku. Nie wiem, czy bez tej interwencji byłoby lepiej, bo logika wydarzeń na Bliskim Wschodzie jest trudna do przewidzenia i pełna nagłych zwrotów. Przede wszystkim jednak, to Irakijczycy tworzyliby sami swoją historię.
Inne słowo, które zmieniło znaczenie to zapewne "demokracja".
Słowo "demokracja" nigdy nie miało konkretnego znaczenia w Iraku. Było rodzajem ozdobnika, którego używało w nazwach wiele państw z tamtej części świata. Z demokracją miało to jednak tyle wspólnego, co znana nam "demokracja ludowa". Natomiast teraz z tym słowem kojarzy się głównie chaos i śmierć. Najbardziej irytuje mnie, gdy słyszę, że wojna w Iraku była wojną z terroryzmem. Było wręcz przeciwnie - prowadziliśmy wojnę o terroryzm, bo terroryzm był w policyjnym kraju Saddama zjawiskiem nieznanym. A przecież Irakijczycy to społeczeństwo, które w stanie wojny funkcjonowało przez wiele lat i doskonale wojnę znające.
Sztab analityków, arabistów, którzy doradzali zachodnim rządom, tego nie przewidział?
Do dziś się nad tym zastanawiam i nie rozumiem, jak mogliśmy podjąć tak absurdalną decyzję! Być może zrozumiem, jeśli kiedyś otwarte zostaną archiwa. Ta interwencja od początku wywoływała opór społeczny i - co gorsza - doprowadziła do otwartej wojny religijnej. Błąd diagnozy polegał na postrzeganiu Saddama jako jednoznacznego zwolennika sunnitów, tępiącego wszelkie przejawy szyityzmu. Tymczasem linia podziału wcale nie przebiegała w tak jednoznaczny sposób. Podział, który istniał, rozgraniczał wrogów i przyjaciół Saddama. Religia była w tym względzie drugoplanowa. Była - bo to my u boku Amerykanów odkopaliśmy podziały religijne, a później usiłowaliśmy przeforsować kandydaturę Ahmada Szalabiego - człowieka opłacanego przez Wielką Brytanię i USA. Proszę sobie wyobrazić, w jaki sposób Irakijczycy mieli zaakceptować człowieka przywiezionego w teczce, który jednoznacznie był kojarzony jako sprzedawczyk? To się nie mogło udać i nie udało się. Dziś prawie nikt już nie pamięta o istnieniu tego pana.
Demokracja przywieziona przez żołnierzy z państw chrześcijańskich w największym stopniu dotknęła właśnie lokalną społeczność chrześcijan. Ich liczba spadła z 1,4 mln do 200 tysięcy, a prześladowania nadal trwają.
Irak Saddama był państwem świeckim, w którym nie zwracano większej uwagi na przynależność religijną, a we władzach zasiadali chrześcijanie, podobnie jak szyici i Kurdowie. Owszem, może jako figuranci - ale uważano za stosowne podkreślać równouprawnienie. Sytuacja chrześcijan była bardzo dobra, nie było mowy o prześladowaniach, a Mosul był ważnym ośrodkiem chrześcijańskim w tamtej części świata. W chwili, gdy weszły do Iraku wojska koalicyjne, uruchomiony został mechanizm nieufności - skoro wkraczają do nas chrześcijańskie wojska, wy na pewno staniecie po ich stronie. Chrześcijanie stali się mimowolnie stronnikami wroga.
Nastawienie do Polaków również się zmieniło?
Radykalnie i bardzo szybko. W witrynach sklepów pojawiły się karteczki "Polakom wstęp wzbroniony". Na szczęście dla nas ta inwazja jest jednak postrzegana głównie jako interwencja amerykańska.
Gdy potwierdziliśmy swoje uczestnictwo w "akcji stabilizacyjnej", nie ukrywano, że liczymy na profity z tym związane.
No i postaraliśmy się o nie tak nieudolnie, że - z tego co wiem - dziś możemy szacować jedynie straty związane z tą awanturą. Taką politykę trzeba umieć prowadzić. Tymczasem nasza polityka na Bliskim Wschodzie, po tym jak przestała być przedłużeniem polityki moskiewskiej, stała się przedłużeniem polityki Waszyngtonu. Niestety, nie nauczyliśmy się realizować własnych celów w tym - przyznaję - trudnym do zrozumienia regionie.
Minęła dekada, a zamiast demokratycznego Iraku mamy kalifat z szejkiem Al-Bagdadim, który miałby zostać przywódcą muzułmanów na całym świecie.
Moim zdaniem ten twór nie ma szansy na przetrwanie, bo w Iraku nie mamy tak jednolitej społeczności religijnej, jak np. w Iranie. Nie wykluczam jednak, że kalifat utrzyma się nawet przez kilka lat. Dochodzą do mnie informacje, że do kalifatu dołączają również chrześcijanie, którzy boją się przede wszystkim szyitów. Być może przedstawiciele kalifatu zasiądą we władzach Iraku. Najważniejsze jednak, że nie ma już obecnie bezmyślnej ingerencji ze strony Zachodu, która jeszcze bardziej skomplikowałaby to, co dzieje się w tym kraju. Bez względu na to, kto jest winny ich problemom, pewne jest jedno - te problemy muszą rozwiązać sami Irakijczycy, bo my na pewno tego nie zrobimy.
Wyobraża pan sobie wprowadzenie szariatu?
Hasło szariat budzi lęk na Zachodzie, bo rzeczywiście, niektóre elementy tego systemu są nam głęboko obce, ale szariat można realizować na różne sposoby. Zaprowadzenie szariatu w Iraku byłoby dość skomplikowane - trudno mi sobie na przykład wyobrazić, żeby sunnici chcieli poddać się władzy ajatollachów.
Jaką naukę z wydarzeń w Iraku powinniśmy wyciągnąć wobec wydarzeń z sąsiedniej Syrii.
Wydaje mi się, że wygrana - pozostanie przy władzy Assada - byłoby lepszym rozwiązaniem. Wydarzenia w Syrii często postrzega się jako element "arabskiej wiosny". Niesłusznie - w Syrii nie społeczeństwo walczy z dyktatorem, ale niewielkie ugrupowania zbrojne, które walczą o władzę i wspierają stworzenie kalifatu. Pomimo krwawych wydarzeń, które rozdarły Syrię, przyszłość tego kraju widzę w jaśniejszych barwach. Właśnie ze względu na Assada, który nie pozwoli na "rozsypanie się" państwa.
Co powiedzieć rodzinom 28 polskich żołnierzy, którzy zginęli w Iraku? To było bez sensu?
Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć niczego innego. Nie było powodu, żeby tam ginęli! Na szczęście kolejnych polskich ofiar już prawdopodobnie w Iraku nie będzie, ale cały czas giną Irakijczycy i jeszcze zapewne długo będą ginąć. Być może czegoś nauczy nas sytuacja na Ukrainie. Irak i jego sprawy są daleko, tymczasem niemal za oknem rozgorzał konflikt trudny do ogarnięcia. I nie potrafimy go ugasić, choć wydaje nam się, że dobrze go rozumiemy. Niech to będzie nauka dla wszystkich, którzy w przyszłości chcieliby wysyłać naszych żołnierzy do miejsc, których w ogóle nie rozumiemy.
](http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20121125/REPORTAZ/121129695'><b>Kuwejt - kraj bez podatków. Czy chcemy, żeby Polska była do niego podobna?</a></B><br><br><b>Kolejne słowo o nowym znaczeniu...</b><br>To )