Jerzy Pilch przyjedzie do Bydgoszczy na specjalne zaproszenie księgarni "Świat Książki". I wtedy będzie można zadać pytania, które z całą pewnością posypią się lawiną po lekturze najnowszej powieści. Oto bowiem mamy przed sobą historię młodego człowieka, rocznik 1976, który rozpoczyna studia w Warszawie. Życie w stolicy do prostych nie należy, ale bohater książki, Patryk Wojewoda, odkrywa w sobie niezwykły talent, który być może wiele zmieni. Patryk słyszy kody pin wystukiwane przez ludzi przy bankomacie. Dźwięki potrafi przełożyć na konkretne liczby. Teraz wystarczy jedynie stać się szczęśliwym posiadaczem karty, której pin się usłyszało i... I co? No, właśnie, o tym należy przeczytać.
Skąd taki pomysł?
- Nie jestem stuprocentowym mężczyzną - odpowiada Jerzy Pilch. - Nie jestem biegły w sprawach technicznych albo jestem biegły częściowo. Na przykład zrobiłem kiedyś prawo jazdy, ale nie prowadzę samochodu. Bardzo późno, właśnie w Warszawie, nauczyłem się pisać na komputerze, właściwie na laptopie... Bankomat też jest takim urządzeniem, którego ja się nauczyłem. A pomysł ze słuchaniem pinów? No, sam nie wiem...
Więc podpowiadam: - Po prostu usłyszał pan kiedyś, jak ktoś wystukuje pin...
- ... Zgarnąłem mu parę groszy, dałem w czapę i w ten sposób wpadłem na pomysł utworu - _śmieje się Jerzy Pilch. - Tak było. Teraz jestem bogatym facetem i nie muszę więcej pisać.
A serio? Z całą pewnością nie byłoby "Miasta utrapienia", gdyby nie przeprowadzka z Krakowa do Warszawy. - _Blisko czterdzieści lat mieszkałem w Krakowie, ale przystałem na interesującą propozycję redakcji "Polityki". Obecność w "Polityce" w naturalny sposób pociągnęła za sobą moją obecność w Warszawie. Zmiana przyszła w momencie, gdy takich przeprowadzek, przynajmniej w naszej części Europy, nie dokonuje się zbyt często. Około pięćdziesiątki już się wie - mniej więcej - gdzie się będzie mieszkać, nie wybiera się samotności, nie zmienia się tak radykalnie miejsca. Ja zmieniłem i zareagowałem na to bardzo mocno. W tej mojej reakcji jest silna fascynacja.
Fascynacja i owszem
ale przecież tytuł mówi o mieście utrapienia. - Gdybym nie lubił Warszawy, to bym o niej w ogóle nie pisał. Moje pisanie być może nie jest ekstatyczne, ale też nie ma tu niczego wrogiego. To fascynacja, która ma swoje mroczne pasma, bo to jest dosyć mroczne miasto, pełne azjatyckiego rozmachu, miasto na pewno trudne, zwłaszcza dla ludzi młodych, szukających tam pracy, studiujących, jak bohater mojej książki, szukających mieszkania. Ale też jest to miasto dające większe szanse niż jakiekolwiek inne miejsce w Polsce, gigantyczny jest rozmach możliwości dobrych.
I dalej Jerzy Pilch opowiada, jak to z tą Warszawą było. Że jakoś podobnie jak u Gombrowicza w "Ferdydurke". Tam do szkoły wciskają trzydziestoletniego faceta, każą mu się uczyć, każą mu mieszkać na stancji, a on jest już na to za duży... - To pewnie przyszło częściowo podświadomie, ale jednak: ja, mężczyzna prawie pięćdziesięcioletni, bo to było cztery lata temu, przyjeżdżam do Warszawy, wynajmuję jakąś kawalerkę, bardzo skromną, mam chodzić na jakieś zajęcia, mam pisać jakieś prace, mam dość dużo wolnego czasu... Zawieram znajomości, chodzę na imprezy i tak dalej, i tak dalej. Więc gdyby nie metryka, to od strony formalnej miałbym wszystkie cechy kogoś, który zrobił maturę w małym mieście i przyjechał na studia. Ot, taka sytuacja "dziwacznej młodości".
I pewnie dlatego przedstawił nam Jerzy Pilch Patryka Wojewodę, rocznik 76, studia prawnicze, wynajęta kawalerka w Warszawie. Ale kto naprawdę opowiada tę historię? Jak naprawdę kończy się ta dziwna, warszawska przygoda i co Państwo na to?
O wszystkim należy poinformować Jerzego Pilcha osobiście.
[email protected]
