https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wiemy o kolejnej, nagłej śmierci w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu

Agnieszka Romanowicz [email protected] tel. 052 33 15 376
Daniel Frankowski z Gniewkowa: - Ojciec zmarł w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu, bo miał udar mózgu, a nie alkoholowe delirium. O śmierci ojca dowiedziałem się dzień później. Chciałem się zapytać, jak się czuje. Usłyszałem, że nie żyje.
Daniel Frankowski z Gniewkowa: - Ojciec zmarł w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu, bo miał udar mózgu, a nie alkoholowe delirium. O śmierci ojca dowiedziałem się dzień później. Chciałem się zapytać, jak się czuje. Usłyszałem, że nie żyje. Fot. Dominik Fijałkowski
Wiemy o kolejnej, nagłej śmierci w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu. W obu przypadkach rodziny zmarłych żądają śledztwa.

We wtorek napisaliśmy o kontrowersyjnym zgonie 50-letniego mężczyzny w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu. Zmarł w niespełna dobę po przyjęciu. O jego agonii opowiedział nam świadek - Błażej Sędzikowski z Chełmży. Według niego winny śmierci był bezduszny personel, który zbyt późno wezwał karetkę. Za pośrednictwem "Pomorskiej" Błażej Sędzikowski szukał rodziny zmarłego. Deklarował, że będzie świadczyć w tej sprawie w sądzie.
Daniel Frankowski z Gniewko- wa, syn zmarłego pana Jacka czytał to wydanie naszej gazety. - Od razu wiedziałem, że chodzi o mojego ojca. Bardzo mnie to poruszyło - nie ukrywa. Jeszcze tego samego dnia ze zdjęciem taty pojechał do Chełmży. Potwierdziło się, Błażej Sędzikowski rozpoznał na nim ojca pana Daniela.

Nie miałem przyjeżdżać, bo się i tak nie dogadam
- Tata nie pił od pięciu dni, ale miał za sobą trzytygodniowy ciąg - wspomina Daniel Frankowski. Po obiedzie zaczął się dziwnie zachowywać: poruszać i mówić. Zaniepokojony, ok. godz. 18, wezwałem karetkę. Wyjaśniłem sanitariuszowi w czym rzecz, a wtedy on zadał ojcu kilka kontrolnych pytań: "Jak się pan nazywa?", "Jaki mamy dziś dzień?", itp. Na pytanie o rok, ojciec odparł, że jest 1996. Sanitariusz uprzedził nas, że najprawdopodobniej tata trafi do Świecia.

Diagnozę sanitariusza: zespół abstynencji alkoholowej, potwierdzili lekarze w szpitalu w Inowrocławiu, a około sześć godzin później - lekarz w Świeciu. - Godzinę po północy zadzwoniłem tam. Usłyszałem, że tata dostał leki i śpi - kontynuuje Daniel Frankowski.

Minęło kolejnych sześć godzin, gdy pacjent zaczął tracić oddech. Błażej Sędzikowski widział, że mężczyzna spazmatycznie łapał powietrze, przerwy między kolejnymi haustami się wydłużały. Gdyby nie pan Błażej, około południa Jacek Frankowski udusiłby się flegmą. Sędzikowski czuwał przy nim do końca, do godz. 16.08, bezskutecznie wzywając pomocy lekarza. - Dzwoniłem do szpitala w tym czasie - wtrąca syn Frankowskiego. - Pytałem, czy mogę przywieźć ojcu papierosy. Powiedzieli, że następnego dnia, bo teraz "i tak się z nim nie dogadam".

Syn pojechał więc dzień później po południu. - "To pan nic nie wie? Pana ojciec nie żyje" przywitała mnie pielęgniarka. Lekarz zapewniał, że zrobili wszystko, co w ich mocy. Pomyślałem, że widocznie tak miało być.

Widziałam, że mąż umiera
Wtorkowy artykuł w "Pomorskiej" przeczytała też mieszkanka powiatu chełmińskiego. Prosi o anonimowość. - Sądziłabym, że czytam o moim mężu, gdyby nie inna data zgonu. Mój mąż (52 lata) zmarł 23 kwietnia, ale w podobnych okolicznościach - opowiada. - Po południu pojechałam z nim do banku, czekał na mnie w samochodzie. Gdy wyszłam, zobaczyłam zbiegowisko. Mąż leżał na chodniku.
Najpierw trafił do szpitala w Chełmnie. - Mąż odzyskał tam świadomość, czuł się bardzo dobrze.

Widzieliśmy go z rodziną dzień później. Tego samego dnia, około godz. 21 zadzwonił do mnie, prosił o golarkę, skarpetki. Zawiozłam je następnego dnia, ale męża już nie było, bo o północy zawieźli go do szpitala w Świeciu. Powiedzieli, że majaczył. Jak twierdzili, alkoholowo. Nie mogłam się z tym pogodzić.
Czytelniczka z córką udały się do Świecia. - Byłyśmy przerażone. Mąż leżał bez ruchu, przywiązany pasami, chociaż nigdy nie był agresywny. Miał spieczone usta, nie reagował, gdy głaskałam go po policzku. Powiedzieli, że to przez środki uspokajające. Ale my widziałyśmy, że umiera. Stało się to o godz. 5 nad ranem.

Przeprowadzono sekcje zwłok. Przyczyną śmierci i Jacka Frankowskiego, i męża naszej Czytelniczki był udar mózgu.

To były objawy udaru
- Dziś wiem, że bełkot i nieporadny chód to objawy udaru. Ja dowiedziałem się o tym po fakcie, ale lekarze powinni wiedzieć w porę i zrobić tacie odpowiednie badania - twierdzi Daniel Frankowski.
- Gdyby zrobili tomografię, może uratowaliby męża. Zamiast tego, uśpili go i unieruchomili pasami. Ślady po nich ukrywałam w trumnie pod długimi rękawami - płacze żona zmarłego.

Opinię rodzin zmarłych, że objawy zdiagnozowane jako zespół abstynencji alkoholowej mogły świadczyć o udarze mózgu, potwierdza Aleksandra Derc, ordynator oddziału neurologii w Nowym Szpitalu w Świeciu. - Zaburzenia świadomości, trudności w mówieniu lub rozumieniu mowy, zaburzenia chodzenia, zawroty głowy i problemy z koordynacją ruchów to typowe objawy udaru - zapewnia specjalistka.
Czytelniczka spod Chełmna skontaktowała się z Danielem Frankowskim. - Równolegle złożymy w Prokuratorze Rejonowej w Świeciu wniosek o wyjaśnienie okoliczności śmierci naszych bliskich - zapowiadją.

- Na pewno się tym zajmiemy - deklaruje ze swej strony Janusz Borucki, zastępca prokuratora rejonowego w Świeciu.

Waldemar Szczepański, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu nie chce komentować sprawy przez telefon. Jednocześnie odmawia spotkania. - Proszę przysłać pytania na piśmie. Odpowiem na nie niezwłocznie, po przeanalizowaniu sprawy - ucina rozmowę.

Komentarze 12

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość
W dniu 19.08.2009 o 15:27, molinezja4 napisał:

Fajny artykuł. Na podstawie bełkotu starego alkoholika opisujemy proces medyczny w szpitalu. A może ten gościu to lekarz, którego wylali z roboty za ,, gorzałkę? Ten dziennikarz, który to opisał uwierzył w te bzdury, które opowiadał ten pijak? Ludzie , którzy piją od lat, byle co , byle się nachlać, to ludzie tylko z wyglądu. W rzeczywistości to zwykłe świry i uciążliwcy dla swoich rodzin. Mają zwidy i opowiadają co im podpowie ich zniszczony przez alkohol mózg. Zanim się coś opisze , warto sprawdzić rzetelność i wiarygodność źródła. W tym wypadku szkoda słów.



Strach ci dupę ściska, bo pracujesz w szpitalu? Wszyscy skończycie tam, gdzie wasze miejsce, bezduszni prymitywy.
G
Gość
Rozumiem rodzine zmarlych ,ale jesli ktos zetknal sie kiedys z osobami , ktore musza przebywac w takim szpitalu, zrozumie jaka to ciezka praca pielegniarek , salowych i lekarzy, wymieniam lekarzy na koncu, poniewaz mimo wyksztalcenia najmniej maja kontaktu z chorymi. Byłam tylko w odwiedzinach u znajomej i widok osób tam przebywajacych przerażał mnie, sami chorzy stwarzali makabryczny obraz ,a nie praca personelu zwłaszcza ich brak uwagi. Z jednej strony faszerowanie lekami jest złe, chorzy minimalne dawki lekow otrzymuja i dzieje sie jak sie dzieje, najlatwiej oskarzac osoby,ktore naprawde sie staraja. Mozna by jeszcze troche napisac o takich sytuacjach.
m
molinezja4
Fajny artykuł. Na podstawie bełkotu starego alkoholika opisujemy proces medyczny w szpitalu. A może ten gościu to lekarz, którego wylali z roboty za ,, gorzałkę? Ten dziennikarz, który to opisał uwierzył w te bzdury, które opowiadał ten pijak? Ludzie , którzy piją od lat, byle co , byle się nachlać, to ludzie tylko z wyglądu. W rzeczywistości to zwykłe świry i uciążliwcy dla swoich rodzin. Mają zwidy i opowiadają co im podpowie ich zniszczony przez alkohol mózg. Zanim się coś opisze , warto sprawdzić rzetelność i wiarygodność źródła. W tym wypadku szkoda słów.
r
rybka
Tragedia jest to co dzieje się w dzisiejszych czasach... Człowiek nie ma poszanowania dla innych, martwi się tylko o siebie i swoich bliskich, a resztę świata ma w d.... A ZWŁASZCZA CI LEKARZE, KTÓRZY DOSTAJĄ ZA PRACE GRUBA FORSE!!! to oni powinni dbać o pana Jacka, a nie pan Błażej...
G
Gilmo
W dniu 14.08.2009 o 18:36, Gość napisał:

Pracowałe kiedyś w DPS w województwie kujawsko pomorskim z tego domu trafiali mieszkanćy na leczenie właśnie do szpitala w Swieciu po powrocie nie mozna było ich rozpoznac byli apatyczni mało mówni. Mieszkancy którzy przeszli ten szpital nie chetnie tam wracaja siniaki od pasów nie szybko znikają i złe wspomnienia pozostaja do konca życia. Paru mieszkanców do dziś nie odzyskało swoich zdolnosci ruchowych do dziś Jechał pełno sprawny wraca na wóżku inwalidzkim...


A może oni byli apatyczni z powodu powrotu i spotkania z tobą? A z którego DPSu tak okaleczono w szpitalu pacjentów? Skoro doprowadzono w szpitalu ich do kalectwa dlaczego dopiero teraz o tym piszesz?
a
anna
LUDZIE TO WSZYSTKO SIĘ PROSI O POMSTĘ DO NIEBA. lUDZIE SAMI SOBIE ROBIĄ KRZYWDĘ, GDZIE LEKARZE Z TAMTYCH Lat. ZASTANÓWCIE SIĘ LUDZIE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
B
Błażej
Czy ktoś ma namiary na film pana Tomka Sowińskiego ? Bardzo proszę oi link.
G
Gość
Pracowałe kiedyś w DPS w województwie kujawsko pomorskim z tego domu trafiali mieszkanćy na leczenie właśnie do szpitala w Swieciu po powrocie nie mozna było ich rozpoznac byli apatyczni mało mówni. Mieszkancy którzy przeszli ten szpital nie chetnie tam wracaja siniaki od pasów nie szybko znikają i złe wspomnienia pozostaja do konca życia. Paru mieszkanców do dziś nie odzyskało swoich zdolnosci ruchowych do dziś Jechał pełno sprawny wraca na wóżku inwalidzkim...
x
xyzzz
Szpital grozy

Polska jest upadającym i zacofanym krajem. Zachęcam Czytelników do zapoznania się z reportażem z dzisiejszego wydania Newsweeka. Tekst autorstwa Marka Kęskrawca i Jacka Kiełpińskiego Sześć tygodni w piekle. Co tu dużo komentować: Oto Polska, pełną gębą...

Bartek wył niemal bez przerwy. Tarzał się po łóżku, kotłował pod kocem, a z jego bełkotu można było wyłowić przeciągłe: „Nie! nie!" Pewnego dnia wypróżnił się na materac. Umazany w kale zaczął miotać wokół siebie cuchnące bomby. Rzucał odchodami po ścianach i sąsiednich łóżkach. Reszta pacjentów pouciekała. Z wyjątkiem dwóch „hibernantów", leżących bez czucia pod wypływem końskiej dawki środków uspokajających, oraz Olgierda, bezskutecznie próbującego wyzwolić się z pasów, którymi był przywiązany do łóżka. Taką scenę zarejestrował na swej kamerze 33-letni Tomek Sowiński, który decyzją sądu trafił na sześciotygodniową obserwację psychiatryczną do szpitala w Świeciu. Choć ostatecznie okazało się, że jest zdrowy psychicznie, przeżył koszmar, którego nie zapomni do końca życia. Niestety, taki sam los może spotkać setki tysięcy Polaków. Ostrzegamy każdego, kto kiedykolwiek pod wpływem kłopotów życiowych zdecydował się skorzystać z pomocy psychiatry. Jeśli kiedykolwiek zainteresuje się wami prokurator, macie wszelkie dane ku temu, by trafić w szpony bezwzględnego systemu, który zamieni wasze życie w piekło. Możecie stracić wolność, przyjaciół, pracę. Bezduszna machina, w której zaprzęgu idą prokuratury, sądy i szpitale psychiatryczne, za swój oręż ma art. 203 kodeksu postępowania karnego. Mówi on, że w przypadku wątpliwości co do poczytalności osoba podejrzana o przestępstwo może zostać skierowana na przymusowe badania. Taką wątpliwością może być wszystko, nawet przemijający epizod depresyjny z przeszłości powstał w wyniku utraty bliskiej osoby. I choć pobyt na obserwacji w szpitalu nie powinien trwać dłużej niż sześć tygodni, to na wniosek lekarza sąd może przedłużyć ten termin na czas określony. Nikt jednak nie pofatygował się określić, co oznacza tajemniczy „czas określony" Kolejne sześć tygodni? Miesiąc? Rok? Na początku września Rzecznik Praw Obywatelskich przyłączył się do skargi konstytucyjnej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (H FPC), która oprotestowała art. 203 jako niezgodny z konstytucją. Zdaniem urzędników przepis ten w obecnym brzmieniu jest formą bezprawnego odbierania wolności ludziom, których winy nie dowiedziono przed sądem, a którzy bardzo często odpowiadają za drobne przestępstwa, niezagrożone nawet karą więzienia. Ocenę stanu zdrowia takich osób można przeprowadzić poza szpitalem, a mimo to naraża się je na potworny stres izolacji w ekstremalnych warunkach.

Już w marcu („Newsweek" nr 13/06) opisywaliśmy historie osób, któro decyzją prokuratur i sądów trafiały na badania do biegłych, mających ocenić ich poczytałność. Jak wynikało z naszego raportu, wiele z takich opinii było przygotowywanych na kolanie, w kilka minut i kończyło się orzeczeniem o konieczności skierowania podejrzanego na badania w szpitalu. Bohaterom naszego artykułu udawało się najczęściej uniknąć pobytu na oddziale zamkniętym dzięki interwencji HFPC i fachowym opiniom przygotowanym przez rzetelnych biegłych współpracujących z fundacją. Ale Tomek Sowiński (absolwent wydziału sztuk pięknych, operator filmowy, członek chóru przy grudziądzkim teatrze) nie miał tyle szczęścia Na wniosek prokuratury trafił do Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu niedaleko Grudziądza. Zaczęło się od sprawy rozwodowej Tomka, podczas której jego żona złożyła w prokuraturze doniesienie, zarzucając mężowi składanie fałszywych zeznań. Choć postępowanie zostało pod koniec maja umorzone, wznowiono je po roz­patrzeniu zażalenia żony. Na komisariacie Sowiński przyznał że po rozstaniu z dzieć­mi w 2003 r. cierpiał na depresję. Niby nic nadzwyczajnego, bo na depresję cierpi od 6 do 12 proc. społeczeństwa. Tb jednak wystarczyło, by prokurator skierował go na badania psychiatryczne. 13 czerwca Sowiński zgłosił się do porad­ni, gdzie zbadali go biegli. Zapytali o imię, nazwisko, miejsce zamieszkania, imiona ro­dziców, zainteresowali się przyczyną śmier­ci ojca, studiami na Wydziale Sztuk Pięk­nych UMK w Toruniu. Potem pytali, czy pije, pali lub bierze narkotyki. Mimo uzy­skania negatywnej odpowiedzi na każde z tych pytań byli ciekawi, czy pod wpływem alkoholu Sowiński traci przytomność od ra­zu, czy dopiero po pewnym czasie. Na ko­niec spytali o depresję. Rozmowa trwała 7-8 minut. Lekarze śpieszyli się, bo w po­radni panował tłok. Tego dnia biegli uzna­li jednak, że nie są w stanie orzec, czy ba­dany jest zdrowy, czy chory. W tej sytuacji prokuratura złożyła wniosek do sądu o przymusowe umieszczenie Tomka na oddziale zamkniętym. Nie pomógł list protestacyjny 29 znajomych i sąsiadów. Sowiński trafił do jednego z największych i najstarszych szpitali psychiatrycznych w Polsce. Na od­dziale przeczytał motto: „Miarą człowie­czeństwa jest stosunek do ludzi chorych psy­chicznie" Jak to wygląda w praktyce, prze­konał się tego samego dnia.
- Pamiętam pierwsze wrażenie - opowiada. - Potworny smród kału i moczu oraz upokorzenie, kiedy kazano mi sie na korytarzu rozebrać. Nie mogłem się otrząsnąć, byłem jak zaszczute zwierzę. Kiedy wreszcie zacząłem znowu logicznie myśleć, dotarło do mnie, że muszę zarejestrować prawdę o tym miejscu. Sowiński zajmuje się filmowaniem imprez okolicznościowych. Poprosił więc znajomych, by przemycili do szpitala małą kamerę cyfrową, za pomocą której nakręcił kilkugodzinny film.Przy tym, co na nim zobaczyliśmy, ekranizacja "Lotu nad kukułczym gniazdem" to bajeczka na dobranoc. W amerykańskim filmie drobny gangster McMurphy trafia na obserwację na 18-osobowy oddział, gdzie prowadzona jest codzienna psychoterapia, pacjenci odbywają długie dysputy z siostrą Ratched, grają w karty, koszykówkę, mogą korzystaćz basenu i łaźni. Większość z nich jest tam zresztą dobrowolnie. Świat szpitala w Świeciu jest zupełnie inny. Jedyne, co łączy go z filmem, to 18-osobowa sala, na którą trafił nasz bohater. Reszta jest o wiele bardziej wstrząsająca.Na filmie Sowińskiego widać bezradnych, nieszczęśliwych łudzi, cierpiących na ciężkie psychozy. Niektórzy leżą cale dnie nieprzytomni, związani pasami, wypróżniając się bezpośrednio do łóżek. Ci, z którymi można nawiązać kontakt, poruszają się jak na zwolnionym filmie. Kiedy próbują mówić, z ich ust dobywa się niezrozumiały bełkot. Jeden z pacjentów niemal przez cały czas wyje, ślini się, kotłuje się na łóżku i kilkakrotnie spada z hukiem na głowę.
Niektórzy, by się „ożywić" sposobem więziennym przyrządzają sobie tzw. czaj, czyli trzy torebki herbaty rozpuszczone w niewielkiej ilości wrzątku.- Jeden z chorych chodził po sali i obsikiwal wszystko, co było w kolorze zielonym. Kilku kradło każdą rzecz, jaka nawinęła się im pod rękę. Osaczali zwłaszcza nowych. Zdarzały się ataki agresji albo autoagresji, kiedy z całych sil walili pięściami w ściany lub podłogi. Miotających się ludzi próbowały pacyfikować drobne pielęgniarki, nieraz prosząc o pomoc innych pacjentów. Kiedy moja mama pierwszy raz mnie odwiedziła, od razu łzy stanęły jej w oczach - opowiada Sowiński.Tomek był zszokowany światem, w który został wepchnięty. Przerażał go tłok, pacjenci leżący na materacach nawet w przejściach ewakuacyjnych, pobieranie przez pielęgniarki krwi w śmierdzącej kałem sali, ale przede wszystkim obojętność lekarzy, którzy pojawiali się na oddziale zaledwie cztery razy w tygodniu, przeprowadzając ekspresowy obchód. Cała terapia sprowadzała się do ordynowania pigułek i zastrzyków. Nikt nie dbał, by jakoś zapełnić czas pacjentom.
- Pamiętam, jak jednemu z chorych dałem do ręki długopis i kartkę, żeby sobie malował kółka i krzyżyki. Ten człowiek był po prostu szczęśliwy. Tak niewiele było mu trzeba - opowiada Sowiński. Po trzech tygodniach jeden z chorych poskarżył personelowi, że Tomek robi zdjęcia. Ordynator zarządził rewizję. Na szczęście Sowiński zdążył dobrze ukryć kamerę. Zabrano mu tylko dwa telefony komórkowe, komputer, buty, spodnie, skarpety, ręcznik, koc i szczoteczkę do zębów. Kazano przebrać się w piżamę. Zdążył jednak zatelefonować do właścicielki firmy, w której pracował.- Przyjechałam natychmiast - wspominanego szefowa. - Jak zobaczyłam Tomka, poczułam gniew. Stał w piżamie wyraźnie upokorzony. Ułyszałam od lekarza, że telefony zostały mu zabrane, bo robił nimi zdjęcia. Na próżno tłumaczy łam, że w aparatach nie ma w ogóle takiej opcji. Lekarz powiedział, że nie jest specem od komórek. Sowiński od początku miał z lekarzami na pieńku. Zobaczywszy, w jaki sposób traktuje się w Świeciu pacjentów; nie wdawał się w dyskusje z psychiatrami. Odmówił uczestnictwa w testach i badaniach. Lekarze postanowili go złamać. Ordynator pozbawił Sowińskiego prawa do wyjść poza oddział, straszył, że doprowadzi do przedłużenia obserwacji. Świadczą o tym nagrania dokonane przez Tomka. Oto ich fragment:
Sowiński: Chciałbym jak zwykle zapytać o możliwość wyjścia, chociaż żeby pozamiatać przed budynkiem.Ordynator: My musimy pana intensywnie obserwować, ponieważ pan nie chce z nami rozmawiać. W związku z tym musimy mieć pana na miejscu, żeby pana jak najlepiej obserwować. Sowiński: To jest szantaż. Ordynator: To nie jest szantaż. To jest informacja. (...) Pan tu nie został przysłany na spacery, tylko na obserwację. Najbardziej bulwersująca jest jednak inna rozmowa. Jeszcze przed trafieniem do szpitala Sowiński odebrał badania onkologiczne świadczące o podejrzeniu nowotworu. Już na oddziale stwierdzi, że w jego kale pojawiła się krew. Poprosił ordynatora o konsultację z chirurgiem. Usłyszał: „Ja panu tłumaczyłem, że to nie jest oddział chirurgiczny" Sowiński doczekał się spotkania z chirurgiem dopiero po trzech tygodniach. Jeszcze w trakcie jego pobytu w Świeciu spotkaliśmy się z dyrektorem placówki, Jarosławem Uziałłą. Opowiedzieliśmy mu o przeżyciach Sowińskiego, którymi dzielił się z nami telefonicznie. Dyrektor nie uwierzył. Kwestionował nawet to, co potem zobaczyliśmy wyraźnie na filmie, np. wiadra, w których pacjentom przynoszono obiad.- Jakie wiadra? U nas podaje się obiady w talerzach rozwożonych na wózkach - twierdził Uziałło. Był jednak wyraźnie zaskoczony, gdy powiedzieliśmy mu, że Sowiński trafił na oddział XIII. - To relikt socjalizmu - przyznał zmieszany. Cztery dni po naszej rozmowie z dyrektorem, 26 września, Sowiński opuścił szpital. Znalazł się w tragicznej sytuacji. Dostał w pracy wypowiedzenie. Jakby tego było mało, kilka dni temu otrzyma! wezwanie na powtórną obserwację do Świecia. Postanowiliśmy mu pomóc. Skontaktowaliśmy się z Adamem Bodnarem, koordynatorem Programu Spraw Precedensowych HFPC, którv natychmiast zdecydował o skierowa-niu skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Dotarliśmy również do dr. Jerzego Pobo-chy, szefa Sekcji Naukowej Psychiatrii Sądowej w Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym. Byl zbulwersowany naszą opowieścią. Zgodził się przeprowadzić niezależne badania stanu psychicznego Tomka. Odbyły się w ostatni wtorek. - Nie dostrzegłem żadnych symptomów choroby. Nie rozumiem, dlaczego ten człowiek trafił do szpitala - stwierdził dr Pobocha, po czym skontaktował się z prokuraturą w Grudziądzu. W efekcie Tomek nie trafi ponownie do Świecia, ale zostanie przebadany przez specjalistów z kliniki w Bydgoszczy. Swoją opinię przedstawi również dr Pobocha. Prawdopodobny happy end historii Tomka nic
rozwiązuje jednak problemu innych ludzi, którzy zderzyli się z bezduszną machiną psychiatryczno-sądowniczą. Jak przyznaje prof. Aleksander Araszkiewicz, szef Kliniki Psychiatrii w Bydgoszczy i wojewódzki konsultant ds. psychiatrii, któremu podlega szpital w Świeciu, problemem są biegli, którzy zbyt pochopnie kierują podejrzanych na obserwacje. Sprawie Tomka i szpitalowi w Świeciu przyjrzy się - po interwencji „Newsweeka" - Biuro Postępowania Przygotowawczego w Prokuraturze Krajowej.

(Sześć tygodni w piekle, Newsweek Polska)
K
Kaniko
Nie czepiajcie się lekarzy.Czy za te marne 20 tys.miesięcznie(plus po 500 zl za dyżur pomnożyć nie mniej niż 7 -a bywa że i 12-w miesiącu ) mają im rekompensować stres zawodowy ?
D
Daniel Frankowski
Drodzy Państwo!

Pragnął bym sprostować dość istotny błąd, który znalazł się w niniejszym artukule, a dotyczy on mianowicie informacji o zgonie mojego Taty. Otóż o jego śmierci mnie NIKT NIE POINFORMOWAŁ!

Gdy zadzwoniłem do Szpitala Psychiatrycznego następnego dnia po przyjęciu ojca na oddział, PRZEZ TELEFON pani powiedziała, że z powodu pogarszającego się stanu zdrowia został przeniesiony do innego "ogólnego" szpitala, o nazwie "Nowy Szpital" w Świeciu. A tam, przez telefon, na pytanie o stan zdrowia ojcia, otrzymałem informację, że... mój ojciec nie żyje!
A gdy udałem się tam osobiście, czyli do "Nowego Szpitala", dowiedziałem się, że zgon nastąpił DZIEŃ WCZEŚNIEJ, lecz nikt mi o tym nie powiedział, bo nie mieli do mnie numeru telefonu!
W Szpitalu Psychiatrycznym zaś tłumaczyli się, że nie dzwonili, bo pacjent nie był już "ich"...

Proszę bardzo inne osoby, które miały podobne przeżycia związane z pobytem ich bliskich w Szpitalu Psychiatrycznym, o przyłączenie się i złożenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa w prokuraturze! Może razem zdziałamy więcej!

Z poważaniem,
Daniel Frankowski
N
Nora
Dyrektor szpitala odpowie na pytania po przeanalizowaniu sprawy? Dziwne! W poprzednim artykule twierdził, że zapoznał się już ze sprawą.
Waldemar Szczepański, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu zbadał okoliczności dramatu. Skwitował go suchym oświadczeniem:
"U pacjenta doszło do nagłego pogorszenia stanu zdrowia. Zgodnie z ustaloną procedurą, została wezwana karetka pogotowia ratunkowego. Jednak mimo podjętych działań medycznych, pacjent w niej zmarł. Analiza dokumentacji medycznej wskazuje, że proces leczniczo-diagnostyczny był prowadzony prawidłowo. Wydawanie jednoznacznych opinii o sposobach leczenia przez osoby bez odpowiedniej wiedzy medycznej jest nieobiektywne, a często krzywdzące dla osób niosących pomoc chorym”.
Daniel nie potrzebował pytań na piśmie, ani czasu by mógł się do odpowiedzi na nie przygotować!!! Wydawanie opinii o sposobach leczenia!!! Pan Błażej wydał opinię o sposobach zachowania się personelu medycznego! A do tego nie potrzeba studiów medycznych PANIE DYREKTORZE, wystarczy odrobina empatii! Głęboko wierzę, że wszystkie osoby odpowiedzialne za zaistniałą sytuację poniosą konsekwencje! Zastanawiam się, czy gdyby w roli Jacka Frankowskiego był ktoś inny - ojciec PANA DYREKTORA, lub PANI ORDYNATOR, potraktowaliby go tak samo?
To nie jest pierwsza negatywna opinia o tym szpitalu, głośno było już w prasie, jak i w telewizji, a MY - rodzina zmarłego nie mamy żadnych podstaw, aby nie wierzyć w słowa Pana Błażeja!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska