Masowe ujawnianie przypadków nepotyzmu i politycznej protekcji w państwowych spółkach w wykonaniu ludzi związanych z PiS to w tej chwili najpoważniejszy problem polityczny partii Jarosława Kaczyńskiego - bijący wprost w wiarygodność hasła „Dobrej Zmiany”. Żadne z dotychczasowych świadomych posunięć PiS - łącznie z wojną z Trybunałem Konstytucyjnym czy najbardziej kontrowersyjnymi ustawami - nie przynosi rządzącej partii aż takich szkód jak właśnie „Misiewicze”.
To wykreowane przez opozycję hasło (jako hasztag #Misiewicze albo #PiSiewicze) zdominowało w ostatnich dniach media społecznościowe. Niemal codziennie dowiadujemy się o nowych osobach związanych z politykami rządzącej partii, które dostały intratne posady w państwowych spółkach lub zawarły z nimi lukratywne kontrakty.
Medialnym i politycznym symbolem postaci, która po wyborach zrobiła błyskawiczną karierę, jednak bez możliwości wykazania się stosownym wykształceniem i doświadczeniem stał się Bartłomiej Misiewicz, rzecznik prasowy MON (obecnie zawieszony w pełnieniu obowiązków) i szef gabinetu politycznego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. 26-letni Misiewicz nie ma wyższego wykształcenia. Jest technikiem farmacji - a doświadczenie zawodowe zdobywał pracując w aptece w podwarszawskich Łomiankach. Po wyborach trafił na ministerialne szczyty, był też przez pewien czas pełnomocnikiem szefa MON ds. Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. To on kierował słynnym grudniowym „szturmem” na CEK NATO.
Listę "misiewiczów" znaleźć można na www.misiewicze.pl
"Misiewicze" czyli kryzys "dobrej zmiany".