Na korytarzach Sądu Apelacyjnego w Gdańsku grupa mężczyzn, którzy czekali na rozprawę, budziła zainteresowanie. - Nigdy tylu osób nie widzieliśmy na naszych rozprawach - nie ukrywała zdziwienia sądowa urzędniczka. To grupa rolników, pokrzywdzonych przez nieistniejącą już rodzinną spółkę Jantur w Nieszawie, postanowiła zobaczyć, jak przebiegnie rozprawa po apelacjach wniesionych przez obrońców Romana Ch. (prezesa Janturu), Krzysztofa Ch. (wiceprezesa) i Jolanty O., głównej księgowej spółki, a także przez prokuratora.
W tej sprawie pokrzywdzonych jest 667 dostawców zboża wartego w sumie prawie 22 mln złotych. Gospodarze i firmy odstawiali je do Janturu i na tym się kończyło. Od końca 2008 roku do dziś pieniędzy nie zobaczyli. Jedni czekają na kilka, kilkanaście tysięcy złotych, inni na kilkaset, a nawet ponad milion. Poszkodowani pochodzą z całej Polski, najwięcej z województwa kujawsko-pomorskiego. W tle jest jeszcze zboże, warte 30 mln zł, które - według biegłych - powinno być w magazynach, ale go nie było.
Po latach procesu w Sądzie Okręgowym we Włocławku, przed którym stanęło ponad 600 świadków, a sędzia Romuald Jankowski musiał przekopać się przez wiele tomów akt, bracia Roman Ch. i Krzysztof Ch. zostali skazani na 7 lat pozbawienia wolności, symboliczne grzywny po 2,5 tys. zł, naprawienie wyrządzonych krzywd, zakaz zasiadania w zarządach i radach spółek przez 5 lat, pokrycie kosztów sądowych. Główną księgową Jolantę O. sąd uniewinnił od zarzutu świadomego udziału w procederze oszustwa, dowodząc, że była jedynie pracownicą wykonującą polecenia prezesów. Wziął też pod uwagę jej zły stan zdrowia.

Na rozprawie apelacyjnej obrońcy dowodzili, że bracia Roman i Krzysztof Ch. nikogo nie chcieli oszukać, byli jedynie ofiarami złej koniunktury, braku ich własnej wiedzy i doświadczenia w prowadzeniu biznesu, nietrafionych decyzji.
Dużo miejsca niekompetencji prezesów poświęcił w swoim wystąpieniu mec. Jacek Kondracki, obrońca Romana Ch. Z jego tezami polemizował pełnomocnik pokrzywdzonych rolników mec. Jacek Zagajewski, wskazując, że bracia Ch. zajmowali się biznesem od połowy lat 90. i mieli dość czasu, by zgłębić tajniki zarządzania firmą.
Podkreślał, że przez wiele lat firma funkcjonowała dobrze, co świadczy, że wiedzieli, jak prowadzi się ten interes. Obrońcy wnosili o możliwie najniższe kary, a nawet o uniewinnienie swoich klientów lub - jeśli to niemożliwe - skierowanie sprawy do ponownego rozpatrzenia przez sąd pierwszej instancji. Mec. Grzegorz Kaźmier-czak, obrońca Jolanty O., powtórzył to, co mówił przed włocławskim sądem: że jego klientka była tylko pracownicą spółki wykonującą polecenia szefów.
Sąd Apelacyjny podzielił stanowisko prokuratora Janusza Bogacza, zaprezentowane w apelacji. Prokurator wskazał, że niesłusznie uniewinniono prezesów w części dotyczącej niepłacenia składek ZUS z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego oraz na rzecz Funduszu Pracowniczego i Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Podważył też uniewinnienie Jolanty O., jeśli chodzi o zarzut pomocy prezesom w oszustwach. Te dwie sprawy Sąd Apelacyjny przekazał do ponownego rozpatrzenia przez sąd pierwszej instancji.
Nie zmienił natomiast głównych zarzutów zebranych w jeden (oszustwa) ani wysokości kar wymierzonych przez Sąd Okręgowy we Włocławku. Wyrok jest prawomocny.