Marzanna Grymuza-Lewis jest córką Jana Grymuzy. Do Polski przyleciała z Australii. Pani Zofia jest żoną pilota. Mieszka w Gnieźnie. Do Giebni przybyły na zaproszenie Wiesława Wikarskiego i Jacka Rymarkiewicza z Janikowa.
Obaj panowie kilka miesięcy temu doprowadzili do odsłonięcia głazu upamiętniającego ofiary katastrofy lotniczej, w której zginęło trzech młodych polskich żołnierzy: 27-letni pilot por. Jan Grymuza, 30-letni nawigator por. Bonifacy Hędzelewski oraz 21-letni kpr. strz. rtg Ryszard Jędras.
Obie panie po raz pierwszy były w miejscu, w którym zginął ich bliski. Były bardzo wzruszone. Długo dziękowały janikowianom za ten pomnik. - Jesteśmy pełni wdzięczności, a jednocześnie bardzo zaskoczeni tym, że coś takiego zrobili dla nas zupełnie nam obcy ludzie - wyznaje wzruszona Marzanna Grymuza-Lewis. Miała zaledwie trzy lata, jak zginął jej ojciec. - Z wiadomych przyczyn niewiele pamiętam z tamtego okresu. Mocno w głowie pozostało mi kilka obrazków. Pamiętam jak brał mnie na sanki, jak się ze mną bawił oraz jak dostałam klapsa za to, że weszłam na stół - wspomina pani Marzanna.
Panie długo rozmawiały z inicjatorami powstania pomnika. Wspólnie z Wiesławem Wikarskim odwiedziły również Zbigniewa Wojciechowskiego z Pakości, który pokazał im jedyną wzmiankę o katastrofie, jaką znalazł w kronice franciszkańskiej z tamtych lat.
Przypomnijmy: wojskowy bombowiec (Ił-28) rozbił się w Giebni 11 grudnia 1969 roku. W óczesnych mediach nie pojawiła się nawet wzmianka na ten temat. - Nie wolno było nawet o tym mówić. Takie były czasy - zauważa Jacek Rymarkiewicz.
Wiesław Wikarski mieszkał niedaleko miejsca tragedii. Był wtedy małym dzieckiem. Słyszał huk, widział kłęby dymu. Pamięta też wojsko, które otaczało teren. Często wracał myślami do tego dnia. W końcu postanowił, że doprowadzi do odsłonięcia głazu poświęconego ofiarom tej katastrofy. Pomogli mu w tym Jacek Rymarkiewicz i Sebastian Witkowski. Wsparł burmistrz Pakości Wiesław Kończal oraz lokalne firmy.