- Chciałam rozpocząć tę rozmowę od pytania o wspaniałe, stylowe suknie, którymi czaruje pani widzów podczas koncertów. Widzę jednak po dzisiejszym stroju, że i styl sportowej elegancji nie jest pani obcy. W którym z nich czuje się pani lepiej?
- W obu - doskonale! Suknie są wspaniałe na scenę, czasami - zdradzę to w tajemnicy - robią mi "wejście". Od razu dostaję brawa! Sądzę zresztą, że bardzo dobrze czułabym się w tej epoce, do której nawiązują. Ale na spacer nie zakładam krynoliny. Tamte damy miały więcej czasu, wolniej kroczyły. Dziś naszymi wyborami kieruje tempo życia, wygoda. A w spodniach jest rzeczywiście wygodniej.
- Sama pani projektuje stroje, sama wybiera?
- Najczęściej wybieram je z propozycji zaprzyjaźnionej firmy "Cymbeline". Muszą pasować do mnie, do włosów, karnacji... To są bardzo przyjemne wybory.
- Suknie wyglądają bardzo autentycznie, czy mają "pełen rynsztunek"?
- Ma pani na myśli halki, fiszbiny i tym podobne? Tak, są wyposażone w to wszystko. Szczerze mówiąc, współczuję tamtym kobietom, to bardzo kłopotliwe, te gorsety, sznurowania... I panom także współczuję, bowiem ukochana, zdejmując z siebie tę "zbroję", wystawiała ich na srogą próbę cierpliwości.
- Czy można więc tę piękną skądinąd, ale machinę, nosić tak jak pani, niczym drugą skórę?
- Nie będę chyba nieskromna jeśli powiem, że jest coś, z czym człowiek się rodzi. Na pewno wiele odziedziczyłam po mamie, Irenie Brodzińskiej, aktorce, artystce operetkowej. Mama pięknie nosiła suknie!
- Czy trudno jest być gwiazdą operetki?
- Tylko z zewnątrz wydaje się, że to fantastyczne zajęcie. Że ktoś wbiegnie na scenę lekko jak motylek, zaśpiewa o miłości, pięknie się ukłoni. A to oznacza lata ciężkiej pracy, obowiązek dbania o siebie, o gardło, o to, żeby się nie przeziębić...
- Proszę zdradzić, z jakich przyjemności musi pani rezygnować?
- Są na przykład różne towarzyskie okazje, jakieś spotkania z wspaniałymi ludźmi, które przeciągają się późno w noc... Beze mnie! Muszę spać co najmniej osiem i pół godziny. Te sytuacje rekompensuje mi oczywiście fakt, że kocham to co robię, kocham moją publiczność, taką, z jaką zetknęłam się tutaj, we Włocławku. Więc serce zbyt długo nie boli.
- Zdarza się pani śpiewać prywatnie, poza sceną? W domu przy parzeniu kawy?
- W domu śpiewa mój mąż Damian. Mnie nie wolno! Powiedział, że na tym gruncie każdy z nas powinien robić to, co umie najlepiej... A poważnie - nie śpiewam, te okazje pozostawiam tylko scenie.
- Setki koncertów, podróże po całym świecie... Jak pani odpoczywa po tak pracowitym sezonie?
- Zawsze pod palmami, jestem ciepłolubna. Ale mamy też domek i działeczkę nad piękną Skrą. Tam też można mile spędzić czas.
