- W drugi dzień świąt moje dziecko dostało wysokiej 40-stopniowej gorączki. Wezwałam pogotowie z Golubia-Dobrzynia. Lekarz jednak nie podał dziecku nic, bo w karetce nie było. Zostawił recepty. O pierwszej w nocy, bez samochodu nie mogłam nic zrobić. Kompresami do rana walczyłam z temperaturą. Na szczęście dziecku nic się nie stało. Bulwersuje mnie jednak taka obsługa pacjenta. Ponadto lekarz stwierdził, że wzywam go do bzdur - mówi pani Ania (nazwisko do wiadomości redakcji).
W myśl ustawy z 8 września 2006 r. o Państwowym Ratownictwie Medycznym pogotowie prowadzi w warunkach pozaszpitalnych czynności medyczne mające na celu ratowanie osoby w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego (to jest w przypadku nagłego lub spodziewanego w krótkim czasie pojawienia się poważnego uszkodzenia funkcji organizmu) oraz transportuje pacjenta do szpitalnego oddziału ratunkowego, izby przyjęć lub bezpośrednio do placówki prowadzącej specjalistyczne leczenie.
- Tu zagrożenia nie było. Lekarz przyjechał, zbadał pacjenta, uznał że jego zdrowie i życie nie jest zagrożone, więc nie podał mu leku, a wypisał recepty. Obowiązkiem rodzica jest ich wykupienie i podanie, niezależnie czy posiada samochód czy nie. Trudno sobie wyobrazić sytuację, by lekarz w karetce ratownictwa medycznego woził leki na przeziębienie - mówi rzecznik prasowy szpitala w Golubiu-Dobrzyniu Krystyna Uzikowska.
(kr)