MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zająć ręce po służbie

TEKST I FOT. MARIETTA CHOJNACKA [email protected]
Gdy stuknie czterdziestka, czas na podsumowania. Lepiej zwolnić, aby znaleźć nowy smak i sens. Józefowi Walczakowi z Więcborka się udało.

- W latach pięćdziesiątych chłopak musiał mieć scyzoryk - twierdzi Józef Walczak. - Jako dzieciak mieszkałem w Runowie. Bieda była straszna. Jak sobie człowiek nie zrobił zabawki, to jej nie miał.
A mały Józio zapatrzył się na szkołę traktorzystów. I choć strugał jakieś dziwy z kory, śnił o traktorze. W końcu go wystrugał z drewna. I to całkiem duży, skoro ojca króliki miały przez kilka lat przymusowe przejażdżki po ogrodzie. Traktora zazdrościły mu wszystkie chłopaki z Runowa.
O koziku i drewnie zapomniał na długie lata. Nie został też traktorzystą. Runowo zostało gdzieś daleko. Matura, wojsko, rodzina i praca w Bydgoszczy. Po latach wrócił do Więcborka. Zdecydowały przypadek i obowiązek. Chciał być bliżej matki, a i ciągnęło go na Krajnę. Żona przystała na przeprowadzkę i sprowadzili się do Więcborka. Został dyżurnym ruchu na kolei.

Zająć ręce po służbie

I stuknęła ta magiczna czterdziestka. Praca, dom, dzieci i pewnie byłoby tak do emerytury, gdyby nie zmianowa praca. - Czymś trzeba było zająć ręce - mówi. - Dzieci wychodziły z domu, najmłodsza Ula była coraz samodzielniejsza. Po każdej dobie służby dwa dni wolnego. Zabrałem się za pseudostolarstwo.
I tak strugał lampy, żyrandole, stoliki. Po pracy ręce same rwały się do drewna. Trochę zbijania desek, więcej snycerki. Od razu było widać, że meble to drugorzędna sprawa, ważniejsze jest zdobienie. Gdy już zrobił żonie całą kuchnię, przypomniał sobie, że jako dzieciak lubił rzeźbić. Wziął scyzoryk i tak powstał pierwszy dziad wędrowny z kijem, który do dziś stoi na honorowym miejscu w kuchni. Choć toporny i taki trochę klocowaty, przypomina ten pierwszy moment, gdy dotknął grubej deski, z której nijak nie chciał powstać mebel. - Renia zaczęła na chybił trafił kupować dłuta, a że oboje się nie znaliśmy, to kupowała takie stolarskie, a nie do rzeźbienia - wspomina.
Bo żona to ostoja Walczaka. Bez jej kibicowania i motywowania pewnie strugałby dalej w jakimś szałasie stolarską galanterię. Za jej namową gdzieś tak w 1991 r. odważył się stanąć konkursu, o którym przeczytał "Gazecie Pomorskiej".

Józefów dwóch

W Chojnicach był konkurs na rzeźbę nieprofesjonalną. Posłał Chrystusa Frasobliwego, Pietę i szopkę. Pomorska sława - dr Aleksander Błachowski z Muzeum Etnograficznego w Toruniu - nie przyznał wówczas pierwszej nagrody, tylko dwie drugie. Dostało je dwóch Józefów - ten już utytułowany Chełmowski z kaszubskich Jaglii i nikomu nieznany Walczak z Więcborka. - Wtedy pierwszy raz zobaczyłem Chełmowskiego, o którym tylko czytałem. - opowiada. - I ja debiutant w takim sławnym towarzystwie odbierałem nagrodę. To mnie ośmieliło. Pracowałem coraz więcej. Powolutku dorabiałem się profesjonalnych dłutek.
I widać ma stworzone do dłuta ręce, bo w 1995 r. odebrał nagrodę, którą do dziś najbardziej ceni. To był ogólnopolski konkurs warszawskiej Cepelii na rzeźbę ludową rozstrzygany w Krakowie. Na ponad stu rzeźbiarzy - prawie samych górali, jakiś nieznany Walczak z Więcborka dostał główną nagrodę. O działo się i nazwisko z roku na rok coraz bardziej wypływało.

Siedem w Watykanie

I tak przez 20 lat uzbierało się z pół setki nagród. Ostatnio odebrał nagrodę podczas VIII Dni Dziedzictwa Europejskiego w Częstochowie, a na na XXXI zjeździe twórców ludowych w Żninie dostał nagrody od wojewody kujawsko-pomorskiego i marszałka województwa.
Czuje się spełniony. Jego rzeźby są chyba wszędzie poza Afryką. Szczególnie dumny jest z tych siedmiu w Watykanie, a i do Lichenia i Częstochowy też zawędrowały. Na Pomorzu nie ma muzeum ze sztuką ludową, w którym nie byłoby Walczakowej rzeźby.
Od kilku lat ma pracownię w domu kultury w Więcborku. Bierze sznaucera Oskara i codziennie razem wędrują do kanciapy. Tam cichutko sączy się głos z radia, ale nie dochodzi wrzask polityków. Dłubie i o całym świecie zapomina, choć czasem dotkliwie daje o sobie znać chory kręgosłup.

Kierunek Polanowo

Oszczędza siły, bo ma jeszcze wielkie marzenie. Chce ks. Januszowi Jędryszakowi wyrzeźbić Drogę Krzyżową. To franciszkanin, który zostawił klasztor w Darłowie i pobudował pustelnię w Polanowie koło Koszalina.
Na Górze Polanowskiej jest już 20 kapliczek różańcowych Walczaka. Franciszkanin przypadkowo znalazł krajeńskiego rzeźbiarza. Spodobała mu się jakaś kapliczka Walczaka i umówił się na rozmowę. - Podjąłem wyzwanie, ale jak oprzytomniałem, to zacząłem się zastanawiać, skąd wziąć tyle lipy - wspomina. - Pomogli leśnicy z Sypniewa i Runowa. Dali parę przyczep drewna i zacząłem w 2002 roku. Tajemnic różańcowych przybywało, a ja je rzeźbiłem. Jak Bóg pozwoli, a ks. Jędryszak skończy budować kościół w pustelni, to może i mnie uda się moją Drogę Krzyżową tam wyrzeźbić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska