Wszedł już w inną rzeczywistość zawodową,
ma dzisiaj czas na autorefleksję - pierwsze dni na emeryturze. Spotykamy się jednak nie w ciepłym zakątku, w Jastrzębiu, trochę na uboczu świata, gdzie zbudował dom, gdzie w otoczeniu rodziny czuje się najlepiej, ale w biurze Przedsiębiorstwa Drogowo - Budowlanego w Brodnicy, w firmie, której poświęcił szmat zawodowego życia.
Siedzi przy biurku, odbiera telefony, spogląda przez okno na służbowy samochód, którym objeżdżał teren, ktoś wchodzi, o coś pyta, radzi się. Normalne, firmowe życie. Tyle, że już bez jego decyzyjnego udziału. Jan Wardowski, Janek, kierownik od ciężkich robót drogowych, jest firmie już tylko miłym gościem.
- Jak to będzie? - zastanawia się. - Trzeba się przyzwyczaić do nowej roli, stypendysty ZUS-u.
Chciał inaczej
Z rodzinnej wsi Radoszki, jako czternastoletni młodzieniec, wyjechał w daleki świat, do Gdańska.
- W owym czasie wielu ludzi kręciła praca w branży telewizyjnej. Więc i jak, zgodnie z modą, poszedłem w tym kierunku. Zdałem egzamin w gdańskim Technikum Łączności, ale tam była totalna selekcja, pięciu gości na jedno miejsce. Zdałem, ale nie dostałem się. Co robić? Ktoś mi doradził Technikum Komunikacyjne. Wziąłem wszystkie papiery, kwit że egzamin zdałem i walę do sekretariatu tego technikum. W porządku, papiery przyjęte, ale jaki profil? Miła pani czeka na odpowiedź. Komunikacja to pojemne znaczenie. Trakcja elektryczna, transport komunalny, elektromechanika, drogi i mosty. Długo nie kombinowałem. Drogi i mosty, niech będą. I tak to poszło. Przez przypadek zostałem drogowcem. Chciałem inaczej, wyszło inaczej. Ale na zdrowie. Nie żałuję.
W 1970 roku otrzymał dyplom technika budowy dróg i mostów. Poszło szybko, bez przeszkód, nawalanki, w terminie. Zostawił morze, wrócił w rodzinne strony. Wakacje były krótkie, bo już w sierpniu 1970 r. został przyjęty do pracy.
Od kreski do kreski
Powiatowy Zarząd Dróg Lokalnych w Brodnicy, jedyna firma na tym terenie, związana z budownictwem drogowym. Poszedł, pokazał dyplom, zatrudnili.
- Przez pierwszy miesiąc robiliśmy ewidencję dróg. Okazało się, że sieć dróg w regionie, jaka by nie była, nie była wcale zinwentaryzowana. No to dwudziestometrową miarę do ręki i w drogę. I się szło. Od kreski do kreski. Piętnaście kilometrów dziennie. Pisało się szerokości, przepusty, gdzie co i jak. Do tego rodzaj nawierzchni.
Po jedenastu miesiącach stażowych Jan Wardowski został awansowany na kierownika obwodu w Radoszkach, blisko domu.
- To była niewielka baza. Większą mieliśmy w Bobrowie. Ale mi to pasowało, miałem robotę pod domem. Dokładnie kilometr rowerem, albo na piechotę. Tam już z miarką nie chodziłem.
Pierwsza droga
- Z Bartniczki do Radoszk, tak trafiło. Była to pierwsza droga, z którą miałem do czynienia jako budowlaniec drogowy. Trakt już był, należało tylko modernizować. Szeroka na trzy metry, kładliśmy asfalt. Po raz pierwszy byłem odpowiedzialny za drogę. Sprzęt? Jaki był, taki był. Walec niemiecki, piętnaście ton ucisku, masa rozrzucana ręcznie. Z diabelskiej kuchni polowej na taczki, z taczek na drogę, potem gaflami. Deski ciągnione z boku, tak się robiło. Ludkowie pracowali. Droga jak strzelił, daleko i czarno. To była pierwsza moja dróżka. Ludkowie byli stali i sezonowi. Jako dwudziestojednoletni chłopak miałem pod sobą pracowników pięćdziesięcioletnich, trochę młodszych. Psychika ludzka jest różna, mentalność też. Ciężko było, ale jakoś sobie radziłem. Najtrudniej bywało z dowozem. Ciągnik, jakaś paka z tyłu, nie to co teraz. Żuk był jeden w firmie i chodził tylko po Brodnicy.
Pierwsza, nowa od podstaw
Z Miesiączkowa do Górzna. Trzy kilometry. Kiedyś był polny trakt, dziś przejeżdżają ciężkie TIR-y do chłodni "Unifreeze", do tartaku.
- Paskudne warunki, właśnie na wysokości "Unifreeze". Gliniasty grunt. Sprzętu dostałem tyle, co dostałem. Co ja, młody żagiel, mogłem marudzić? Masz budowę, masz robić. I już. Nie było równiarek, był stary Stalinie, toczył się jak się toczył. A raczej ugrzązł w tych gliniakach. Stoimy. Narada w firmie, co Jasiu u ciebie? No co ma być? Stoimy, wszystko grzęźnie. Wtedy szef ściągnął z drugiej bazy cały transport, wszystko co możliwe. Wozili materiał przez trzy dni. Ale jakoś się udało. Gdy już poszło, to człowiek się cieszył. Stanęło się na drodze, rzuciło okiem. Efekt był. W ogóle, to bardziej lubiłem budować od podstaw, niż modernizować, remontować, łatać. No, ale trzeba było robić wszystko. Taka branża. Zawsze obiecywałem sobie, że zrobię zdjęcie, przed i po. Jak było, jak jest. I zawsze zapominałem. Tak się to kręciło. Drogi były solidne, choć posługiwał się takim sprzętem, że śmiech na sali. Dziś elektronika kontroluje poziom, impulsy biegną. W tamtych czasach brało się kij z wodą, czyli wasserwagę…
Pomożecie?
Nadszedł czas reorganizacji, likwidacji firm, tworzenie nowych. Powstały nowe województwa, rejony dróg. Został Jan Wardowski zastępcą kierownika rejonu w Wąbrzeźnie. Teren działania pozostał ten sam.
- Powierzchniówki i utrzymaniowe - mówi skrótem znanym tylko w swoim kręgu. - Potem przeszedłem na masy, czyli produkcję asfaltu. Z tamtych lat przypominam sobie budowę ul. Łąkowej w Brodnicy, szlaku na kierunek olsztyński. Dziś ta ulica nazywa się gen. Sikorskiego. Mobilizacja wielka, bo w Olsztynie zaplanowano dożynki. Gierek będzie jechał. Pomożecie? Pomożemy! Droga czteropasmowa, nowa nawierzchnia do Nowego Miasta Lubawskiego. Dalej pewnie też, ale to już nie nasz teren. Zrobiliśmy jak należało, zgodnie ze sztuką drogową. Tyle, że Gierek poleciał do Olsztyna helikopterem. Oczywiście, nie miałem złudzeń, że będzie specjalnie jechał, okrężną drogą do Olsztyna samochodem. Ważny był efekt. W końcu nie dla Gierka ta drogą, a dla każdego z nas, turystów.
Papiery w domu
- Zawsze byłem w produkcji, czy to na drodze, czy na bazie. W biurze źle się czułem, wolałem w terenie, wśród ludków. Zobaczyć, przypilnować, nie tylko zaplanować, wysłać ludków do roboty. Mogłem od razu reagować, gdyby sprawy nie szły jak powinny. A papierkową robotę brałem do domu. W rejonie działania znam każdą drogę. Łatwiej byłoby mi powiedzieć, gdzie nie byłem. Takich miejsc jest niewiele.
Nowa rzeczywistość gospodarcza
Gdy znalazł się w gronie założycieli spółki Przedsiębiorstwo Drogowo-Budowlane w Brodnicy na mieście usłyszał, że za rok już ta firma padnie.
- Zawsze są jacyś "życzliwi", którzy udają miłych, a za plecami puszczają opinie, że to nie ma sensu, ze się rozleci. Nie powiem, ciężko było na początku, ale tym bardziej byliśmy zmobilizowani, zdeterminowani. Nie można było odpuścić. Przyszła nowa generacja, młodych, sprawnych, rzutkich inżynierów, poszły inwestycje w sprzęt, zaczęły się przetargi. Przyśpieszenie wyjątkowe, w drogownictwie widać gołym okiem jeżdżąc nie tylko po regionie ale całym kraju. Robimy sporo u siebie, w brodnickim, nowomiejskim powiecie. Prawdę mówiąc, bardziej pamiętam ten mój pierwszy dzień w pracy, kilkadziesiąt lat temu, nawet jaka była pogoda, niż to, co zrobiło się stosunkowo niedawno. Po prostu, życie biegnie szybciej. A ile przybyło samochodów….
Szybkie życie, szybkie decyzje, szybkie przemieszczanie się, szybkie reakcje na działania konkurentów - wszystko to spowodowało, że kilka lat temu, któregoś dnia, gdy zjechał z trasy i siadł za biurkiem dopadł go zawał. Musiał zwolnić bieg. Przeszedł rehabilitację, odpoczywał, ale nie za długo. Ciągnęło go na drogi, do bazy, do maszyn kładących masę, do zapachu asfaltu.
- Dobiegłem do emerytury. Cholera, jak to szybko minęło? To gdańskie technikum, to jeszcze mam przed sobą, jak gdyby to było wczoraj. Cóż, pora wracać do Jastrzębia, do żony, wnuki bawić. Zawsze to jakieś zajęcie…