W skali Apgar, czyli podczas pierwszego badania dziecka zaraz po urodzeniu Kacperek z Bydgoszczy dostał 10 punktów, czyli maksymalną liczbę. Przyszedł na świat w lipcu 2019 roku. Parę miesięcy później ten świat zawalił się jego rodzicom.
- W grudniu synek trafił do szpitala - zaczyna pan Paweł, ojciec. - Podejrzewano zapalenie płuc. Nie było poprawy. Antybiotyki nie działały. Wyglądało na to, że mały nie przyswaja tych lekarstw. Stan Kacperka wciąż był określany jako niezmienny.
Po niespełna 2 tygodniach, tuż przed gwiazdką, rodzice z dzieckiem opuścili oddział, bo synkowi trochę się poprawiło. - Zalecono nam obserwować go już w domu.
Najgorsze miało dopiero nadejść.
Tata: - Pojechaliśmy z Kacperkiem na szczepienie. Sądziliśmy, że to będzie rutynowa wizyta. Tuż przed szczepieniem lekarz zbadał syna. Takie standardy.
Zauważył, że coś nie gra z jednym płucem. Zlecił dodatkowe badania.
Wyszło na jaw, że w ciele niespełna półrocznego smyka ukrył się 8-centymetrowy guz. - Ten nowotworowy guz uciskał płuco. Zagrażał życiu dziecka. Lekarze w szpitalu od razu zdecydowali się operować. Usunęli i guza, i część żeber. Inaczej się nie dało.
Guz uciskał płuco. Zagrażał życiu dziecka. Lekarze usunęli i guza, i część żeber.
Minęły 3 miesiące, kończyła się zima. Mały pacjent opuścił szpital.
Rurka w szyi
Tracheotomia stanowi jeden z zabiegów wykonywanych w celu udrożnienia dróg oddechowych. - I dlatego synek w domu miał włożoną rurkę w szyję - kontynuuje ojciec. - Miała pomóc mu oddychać i jednocześnie sprawić, że płuco szybciej odzyska dawną sprawność.
W szpitalnej dokumentacji czytamy: „Rozpoznanie - przewlekła niewydolność oddechowa. Stan po resekcji żebra 2, 3, 4 po stronie prawej z powodu guza. Nieprawidłowa mechanika oddychania. Pacjent został zakwalifikowany do inwazyjnej wentylacji mechanicznej w warunkach domowych. Zalecany czas trwania wentylacji na dobę: 12 h w nocy + 2 h w dzień”.
Pan Paweł: - Naszym zdaniem Kacperek nie musiał mieć tej rurki. Ona go jedynie denerwowała, mówiliśmy o tym lekarzom. Pilnowaliśmy jednak, aby go wentylować, zgodnie z zaleceniami specjalistów.
Błagania o ratunek
Młode małżeństwo opowiada dalej. - 1,5 miesiąca synek spędził z nami w domu. 13 kwietnia trafił ponownie na oddział. Tym razem dopadł go rotawirus objawiający się wymiotami oraz biegunką - wspomina ojciec chłopca. - Na szczęście w ciągu 3 dni medycy wyprowadzili naszego syna na prostą.
Tyle że potem nagle stan chłopca znacznie się pogorszył. - W niedzielę od rana słabł z godziny na godzinę, żona cały czas z nim była - dodaje tata. - Tego dnia tylko jedna pielęgniarka była na oddziale. Około godz. 10.00 do synka przyszła pani chirurg. Stwierdziła, że jego stan jest krytyczny. Nikt jednak nic nie zrobił. Dopiero po 3 godzinach zjawił się anestezjolog. Uznał, że nie ma zagrożenia życia i sobie poszedł. Personel nie zwracał uwagi na nasze kolejne błagania o ratunek dla naszego dziecka. Lekarze dali mu jedynie paracetamol w kroplówce. Około godz. 22.00 przewieźli go na oddział intensywnej terapii.
Godzina w karcie zgonu: 23.50. Był poniedziałek, 20 kwietnia.
Kacperek w ciągu 9 miesięcy pokonał raka. Wyszedł ze śpiączki farmakologicznej, trwającej 1,5 miesiąca. Wracał do normalności. A rodzice razem z nim. Aż wszystko runęło.
Rodzice obwiniają Wojewódzki Szpital Dziecięcy im. J. Brudzińskiego w Bydgoszczy o śmierć swojego dziecka.
Pan Paweł i jego żona obwiniają Wojewódzki Szpital Dziecięcy im. J. Brudzińskiego w Bydgoszczy o śmierć swojego dziecka. - Przynajmniej przez kilkanaście godzin widzieli, że Kacperek gaśnie. Oprócz podania mu leku przeciwbólowego nie zrobili nic - przekonuje tata.
Podrażnienie tkanek
Wspomina też o ziarninie, którą stwierdzono u dziecka. - To pewnego rodzaju narośl, jaka powstała przy rurce tracheostomijnej. Za pomocą tej rurki synek oddychał, będąc w domu po powrocie ze szpitala. Ta cała ziarnina pojawia się na skutek podrażniania tkanek przez ciało obce.
Lekarz regularnie odwiedzał mieszkanie młodego małżeństwa, żeby sprawdzić stan ich syna. - Pokazywaliśmy, że przy rurce coś zaczęło rosnąć i że chyba trzeba ją wymienić na nową albo Kacperkowi ją zdjąć. Nie znamy się na medycynie, ale każdy by dostrzegł, że należy coś z tym zrobić. Doktor odpowiedział nam jedynie, że w warunkach domowych on tej rurki nie jest w stanie wymienić. Interweniowaliśmy więc w szpitalu. Bez skutku.
Lekarze ze szpitala dziecięcego przy ul. Chodkiewicza w Bydgoszczy, zdaniem rodziny chłopca, nie zadziałali na czas. - Specjaliści od anestezjologii nie mogli dojść do porozumienia z tymi od chirurgii. Chirurg sądził, że nasz synek nie potrzebuje już rurki do oddychania. Anestezjolog wprost przeciwnie, że jest konieczna.
Matka i ojciec zaczęli szukać wsparcia na własną rękę.
- W pierwszej połowie kwietnia założyliśmy internetową zbiórkę na leczenie Kacperka. Zebraliśmy ponad 8 tys. zł. Wysyłaliśmy zapytania do różnych klinik. Żadna konkretna odpowiedź nie nadeszła.
Bez przesłuchania
Dzień po śmierci chłopczyka ojciec złożył w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez szpital dziecięcy. W zawiadomieniu podał: „Mamy zastrzeżenia do sposobu leczenia (...). Szpitalna sekcja zwłok ma się odbyć w dniu jutrzejszym przy obecności ordynatora intensywnej terapii”.
Rodzice, jak i prokurator, zdziwili się. - W prokuraturze stawiłem się o godz. 12.15. Okazało się natomiast, że tego samego dnia rano szpital przeprowadził już tzw. naukową sekcję zwłok naszego dziecka. Bez naszej zgody. I bez zgody prokuratury.
Komuś ze szpitala chyba zależało na szybkiej sekcji. Przypuszczamy, że w ten sposób ukrył ślady, błędy lekarskie.
W Prokuraturze Rejonowej Bydgoszcz-Północ jedynie potwierdzają, że sprawa jest w toku. - Minęły prawie 4 miesiące, a nadal nikt nie wezwał nas, abyśmy złożyli zeznania - wzdycha tata. Zaznacza, że nie zależy im na odszkodowaniu, lecz na tym, aby sprawiedliwości stało się zadość.
Są zdesperowani tak, jak zdesperowany był pan Piotr, którego syn zmarł w 2014 roku. 2,5-latek był leczony w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Włocławku. Został wypisany z podejrzeniem pasożyta, a potem wyszło na jaw, że ma guza mózgu.
Zdaniem szpitala
Skontaktowaliśmy się ze szpitalem w Bydgoszczy. Cytujemy fragment odpowiedzi: - Zwracał uwagę całkowity brak reakcji na podawane leki, defibrylacje i masaż serca - podkreśla dr Maciej Matczuk, ordynator Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii Dziecięcej. - U dzieci nie jest to typowe, zazwyczaj dochodzi do powrotu choćby niewydolnej czynności elektrycznej. Może to świadczyć o przyczynie sercowej, jednak nie jesteśmy w stanie jej jednoznacznie określić. Wykonana została sekcja sądowo-lekarska, z której wynikami nie zostaliśmy zapoznani. Postępowanie diagnostyczno–lecznicze było przeprowadzone prawidłowo, zgodnie z obowiązującymi standardami. Zastanawiający jest nietypowy przebieg choroby infekcyjnej u dziecka. Po okresie poprawy gwałtownie nastąpiło pogorszenie stanu dziecka. Po przeprowadzonej wnikliwej retrospektywnej analizie objawów klinicznych pacjenta, dynamiki i nietypowego przebiegu choroby infekcyjnej, wyników badań oraz uwzględniając dysfunkcję układu oddechowego po operacji chirurgicznej guza nie można wykluczyć, że przyczyną zgonu mogła być niewydolność krążeniowo-oddechowa w przebiegu zakażenia koronawirusem. Wynik ujemny z badania 14.04.2020 mógł być pobrany w okresie tzw. okienka serologicznego.
Rodzice nie umieją powstrzymać płaczu. - Walczyliśmy o jego zdrowie, żeby miał szansę żyć, jak inne dzieci, żeby każdy oddech nie stanowił dla niego wyzwania. No i żeby każdy dzień nie wiązał się ze strachem przed tym, że nadejdzie najgorsze.
Najgorsze nadeszło...
