Ratownicy zeznali, że do nieprawidłowości rzeczywiście dochodziło. Potwierdzili przed sądem prokuratorską wersję wydarzeń. Podkreślali też, że miejski basen przy ul. Bażyńskich nie był jedynym miejscem, w którym nielegalny proceder miał miejsce. Wskazywali również na inne obiekty należące do MOSiR-u.
Zdaniem śledczych w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji podpisywano fałszywe umowy - zlecenie na prowadzenie kursów pływania. Studenci mieli użyczać swoich danych osobowych niezbędnych do wypisania umów, ale zajęcia mieli prowadzić ratownicy.
To pozwalało ośrodkowi nie odprowadzać składek do ZUS, a studenci mogli dostać zwrot podatku.
Prokuratura dowodzi, że za ten proceder odpowiedzialni są: Aleksander D., dyrektor MOSiR-u i kadrowa Janina G.
Czytaj także: Dyrektor i kadrowa toruńskiego MOSiR-u nakłaniali ratowników do fałszowania dokumentów? [więcej informacji]
Toruńscy śledczy twierdzą, że do oszustw dochodziło od 2004 r. W ten sposób ZUS stracił ponad 13,5 tys. zł.
Obrońcy oskarżonych podczas wczorajszej rozprawy starali się podważyć wiarygodność świadków.
Próbowali również udowodnić, że ani Aleksander D. ani Janina G. nie wiedzieli nic o nieprawidłowościach, do których miało dochodzić na miejskim basenie.
Tydzień temu w sądzie zeznawali studenci, którzy fałszywe umowy mieli podpisywać. Choć kilkoro przyznało, że nie pamięta, by coś podobnego miało miejsce, to jednak niektórzy potwierdzili prawdziwość stawianych przez prokuraturę zarzutów.
Zobacz też: Dalszy ciąg afery w toruńskim MOSiR-ze: ratownicy szukali studentów, którzy podpiszą za nich umowy
Również Bożena F., były pracownik Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, przyznała w sądzie, że taki proceder trwał od lat.
- Wszyscy mówili, że ta sprawa "szła od góry", ale konkretne nazwiska nigdy nie padały - stwierdziła była pracownica.
Żadne z dwojga oskarżonych nie przyznaje się do winy. Może im grozić do 5 lat więzienia.
Sergiusz J., ratownik, który ujawnił aferę w MOSiR-ze, będzie zeznawał na jednej z kolejnych rozpraw.
Udostępnij