Dawid Kobiałka urodził się w Chojnicach, mieszkał przy ul. Rzepakowej. Do Doliny Śmierci miał 400-500 metrów. Kiedy pisał doktorat z archeologii, zaczął się interesować historią II wojny światowej.
Związki rodzinne
Z grupą znajomych postanowił wrócić do Doliny Śmierci. Niektórzy dosłownie. Paweł Szczepanik, dr archeologii na
UMK w Toruniu, jest prawnukiem Leona Styp-Rekowskiego - jednego z najważniejszych świadków zbrodni w chojnickiej dolinie. Należał do 6-osobowej grupy, która zdołała uciec z miejsca kaźni.
W zespole etnografów jest też Ewelina Ebertowska, której prababcia opowiadała babci, do czego dochodziło w Dolinie Śmierci. Mieszkali „na Igłach”, a osoby, które były robotnikami u Niemców, słyszały strzały. W linii prostej to było 200- 300 metrów.
Dr Kobiałka ma znajomego, którego dziadek widział, jak Niemcy prowadzili Polaków do budynku dzisiejszego Zakładu Poprawczego. Stamtąd już była prosta droga do Doliny Śmierci. - Ten pan powiedział swojemu wnukowi, że te badania archeologiczne to jest najszczęśliwsza rzecz, jaka go w życiu spotkała - opowiada archeolog.
Nie mógł się doczekać badań. Zaczęły się 9 maja, w sobotę. Dziadek z wnukiem mieli przyjechać. Nie pojawili się, a w niedzielę rano Dawid Kobiałka dowiedział się, że starszy pan zmarł nad ranem.
Społeczna pamięć także ważna
Świadkowie odchodzą z dnia na dzień. Z zespołem badawczym kontaktują się już wnukowie zamordowanych, jak pani, która przyszła do Doliny na spacer z psem. Ekipa archeologów zbiera nie tylko to, co w ziemi, bardzo ją też interesują wspomnienia, dzisiejsza społeczna pamięć. A chojniczanie już nie pamiętają, że Dolina Śmierci to nie tylko to miejsce, które jest upamiętnione pomnikiem.
Rozstrzeliwano w kilku punktach. Mniej więcej od dzisiejszej mleczarni aż do oczyszczalni. W różnym czasie i w różnych miejscach. W większości nad rowami strzeleckimi - polskimi okopami, które były przygotowane przez Wojsko Polskie w 1939 r. na wypadek wojny. Ciała wpadały wprost do okopów.
Archeolodzy bezskutecznie próbowali odnaleźć owe rowy. W przypadku Pól Igielskich i oczyszczalni ścieków mieli alianckie zdjęcia lotnicze z grudnia 1944 roku pozyskane ze Stanów Zjednoczonych, ale w terenie już nic nie widać, ślady zatarła orka. W poniedziałek nastąpił przełom. Dr Mikołaj Kostyrko, członek zespołu badawczego, dotarł do niemieckiego zdjęcia lotniczego z 1940 r., na którym widać linie rowów strzeleckich - 200-300 metrów. To fotomapa z Bundesarchiv. Pozwoli archeologom - mają też inne metody – odtworzyć lokalizacje (co do 10 cm) miejsca rozstrzeliwań.
- Nasze założenie było takie, że skala tych mordów była tak duża, że w krajobrazie musiały pozostać ślady materialne niemieckich zbrodni, których metodami historycznymi nie jesteśmy w stanie zbadać, odkryć, a archeologicznymi jak najbardziej - opowiada dr Dawid Kobiałka. Te były badania powierzchniowe z wykorzystaniem wykrywaczy metali. To był pierwszy etap. W sierpniu rozpoczniemy sondażowe badania wykopaliskowe.
Archeolodzy chcą też sprawdzić, czy prawdą jest, że w styczniu 1945 r. w Dolinie Śmierci rozstrzelano i spalono większą grupę; takie są relacje świadków w dokumentach.
Na pewno znajdą szczątki ofiar
Na pewno naukowcom uda się znaleźć szczątki zamordowanych Polaków z 1939 r. Nie wszystkie bowiem zostały ekshumowane w 1945 r. Wiadomo o 167 osobach, z których tylko 53 osoby udało się rozpoznać rodzinie. - Na podstawie prac Powiatowego Komitetu Uczczenia Ofiar Zbrodni Hitlerowskich wynika, że w powiecie chojnickim zginęło w czasie II wojny światowej w różnych okolicznościach niespełna 600 osób - mówi Kobiałka - A w Dolinie Śmierci życie tracili nie tylko chojniczanie, ale i mieszkańcy regionu oraz ci, którzy pracowali w Chojnicach lub okolicy. Ktoś mógł się urodzić w Wielkopolsce albo Grudziądzu. Kolejarze też przyjeżdżali tutaj do pracy.
Mordy były także w 1945r?
A styczeń 1945 r? W dokumentach Komitetu (zeznania świadków) jest mowa, że 400, 600, a nawet 800 osób miało być rozstrzelanych, spalonych, a ich szczątki zakopano. - Co się wydarzyło w styczniu 1945 r. - naprawdę nie wiadomo - podkreśla archeolog. - Są różne wersje, jak ta, że byli to powstańcy warszawscy, którzy w Grudziądzu mieli brać udział w pracach fortyfikacyjnych i potem Niemcy popędzili ich do Chojnic, a w Dolinie Śmierci - zamordowali. W drugiej kolejności stawiana jest hipoteza, że to byli więźniowie z Bydgoszczy. W istocie nie wiadomo, kim mogli być ci ludzie i ilu ich było.
Co dziś wiemy na pewno? Z jednej strony są zeznania świadków, które są niepewne. Z drugiej strony, kiedy Komisja dokonywała wizji lokalnych miejsc masowych egzekucji, to zapisała, że w Dolinie Śmierci są widoczne ślady spalenizny. Na łące miały być resztki przypalonej gleby z fragmentami ubioru, śladami po kopaniu.
Spalić tyle ciał...?
Z dokumentów wynika, że był rozkaz wojewódzkiego konserwatora, żeby tego miejsca nie badać. Jest wiele niewiadomych. Dawid Kobiałka mówi wprost: spalić tyle ciał, a nie daj Boże - 800 w ciągu trzech dni i nocy to technicznie wydaje się nie do
wykonania. Tym bardziej że był styczeń, panowały mrozy. Trzy osoby jednak wówczas poświadczyły, że przez Rynek aż do budynków dzisiejszego poprawczaka prowadzono kolumny z ludźmi. Mieli to być mężczyźni - osłabieni, wychudzeni. Były też kobiety i dzieci. Podobno była też baronowa, którą wieziono na saneczkach.
Z tyłu, również na saneczkach, Niemcy mieli wieźć beczki z benzyną. Czy faktycznie tak było? Czy to fałszywe świadectwa z 1945 r? Ważne - archeolodzy spisali niedawno relację Kazimierza Janikowskiego. Opowiedział, że jako 13-latek z kolegami przyglądał się ekshumacjom z oddali, a potem, jak to młodzi chłopcy, byli ciekawi, co się tam działo. Spenetrowali obszar, znaleźli spalone drewno i kości ludzkie. Pytamy dr. Kobiałkę, czy uważa tę relację za cenną. - Warta jest na pewno zweryfikowania - odpowiada.
- Będziemy robić badania powierzchniowe, geofizyczne i na
pewno w tym miejscu spróbujemy także założyć wykopy sondażowe, żeby to zweryfikować. Jest dużo relacji, że spalenie ciał miało miejsce, ale przecież mogło być też tak, że Niemcy rozkopywali... wcześniejsze groby, by zatuszować ślady zbrodni.
W maju archeolodzy odkryli łuski od nabojów i inne artefakty, jak np. spinka od mankietu, odznaka Przysposobienia Wojskowego Kobiet z czasów II RP.
Projekt spotkał się z dużym społecznym oddźwiękiem. Ludzie piszą i dzwonią. Dotąd spisano ok. 15-20 relacji.
Pewien chojniczanin przyszedł do archeologów i powiedział: - To moja Dolina Śmierci. Tak czuje, bo jako chłopiec mieszkał u gospodarza, którego grunty były tak blisko. Jednak Dolina Śmierci jest wszystkich. Nawet jeżeli tak mało o niej wiemy...
Zginął tam m.in. Antoni Rydzkowski, pocztowiec z Chojnic. Brat mojej prababci Walerii Bierwald, a ja dopiero dziś poznaję historię Doliny.
Projekt dofinansowano ze środków ministra kultury i dziedzictwa narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Badania prowadzi Fundacja Przyjaciół Instytutu Archeologii i Etnologii PAN i Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.
