https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Babcia czy dziadek na weekend stają się niewygodni. To gdzie ich? Bach... do szpitala!

Aleksandra Pasis [email protected]
Maryla Rzeszut/Archiwum
- Normalnie Armagedon! - żartuje kierowca karetki. - Dziesiąta godzina dyżuru i dziesiąty wyjazd. Zwykle tyle mamy przez całą dobę.

Piątek, godzina 17. Melduję się w grudziądzkim Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Wita mnie ordynator, doktor Andrzej Witkowski. Szef i jego ekipa pełnią swój dyżur już kilka godzin. Ja dołączam. Na "dzień dobry" dostaję "uniform", w jakim na co dzień chodzi personel.

- Jak chcesz poczuć, na czym polega ta praca, nie możesz się wyróżniać - śmieje się szef SOR-u i wręcza mi "kitel". Na początek szybkie zwiedzanie.

Rejestracja. Spokój. Wszyscy witają się z "nową ratowniczką", jak zostaję przedstawiona przez ordynatora.
Idziemy dalej. Pomieszczenie o dziwnie brzmiącej nazwie "dekontaminacja". Potocznie, jak się później dowiem zwane "pokojem VIP-ów". To do niego trafiają pijacy, narkomani, brudni bezdomni. Na razie jest pusty.

Wchodzimy na "erkę". Wstęp tylko dla personelu. Tu trafiają wszyscy przywiezieni przez ambulanse. To tutaj zapadają najważniejsze decyzje od rodzajów badań po diagnozy. Przy każdym stanowisku jest mnóstwo monitorów, kabli, stojaków na kroplówki, ciśnieniomierzy.

Czytaj też: Niemowlę upojone alkoholem? Pogotowie i lekarz rodzinny odmówili badania

Trzy spośród czterech łóżek są zajęte. - Pacjenci są w ciężkim stanie - mówi doktor Witkowski i przedstawia załogę "erki".

- Większość osób, które trafiają do nas w piątki, to starsi. Babcia czy dziadek na weekend stają się niewygodni. To gdzie ich? Bach... do szpitala.
Przechodzimy do sali obserwacyjnej. - Witamy w naszym królestwie - uśmiechają się do mnie pielęgniarki.

Zaglądamy jeszcze do dyspozytorni.
- Chcesz jechać z nami? - pytają ratownicy.
Ordynator daje "błogosławieństwo". Po wejściu do karetki "częstują" mnie od razu rękawiczkami. - To już je trzeba włożyć? - pytam.
Mirek Bałka, ratownik medyczny: - Pewnie! Z przyzwyczajenia zakładamy je niemal przy trzaśnięciu drzwiami.

Jedziemy do centrum. Wizyta jest szybka. Wystarczy podać lek przeciwbólowy i wracamy. Po drodze ekipa operuje jakimiś dziwnymi skrótami "Ca", "F"... To symbole chorób, wpisywanych do karty po zakończonej wizycie. Mamy chwilę na rozmowę.

- Dlaczego zostałeś ratownikiem? - pytam Mirka.
- Zawsze chciałem jeździć na karetce - odpowiada bez chwili zawahania. - Tu jest największa adrenalina, bo nigdy nie wiesz, co zastaniesz, gdy dotrzesz do pacjenta.

Zajeżdżamy na parking przed szpital. Dziwi mnie kolejka, pod jednymi z drzwi lecznicy...
- Za czym ci ludzie czekają?
- Za pięć minut otwierają ambulatorium - mówią.
Chodzi o gabinety, gdzie lekarze udzielają doraźnej pomocy w nocy i podczas świąt. Patrzę na zegarek, jest 17.55.

"Molestowana przez czarownice"

Godzina 18. Dyspozytornia.
- Nie pamiętam, który już raz podchodzę do czajnika, żeby zalać sobie kawę... - mówi jeden z ratowników. I kolejny raz musi zrezygnować. Tym razem pomocy potrzebuje kobieta "molestowana przez czarownice".
- Jedziesz? - pytają. Nie dowierzam: - Wkręcacie mnie...

Zaglądam w zeszyt z meldunkami. Jednak nie żartują. Jadę.
Wchodzimy do jednej z kamienic na grudziądzkiej starówce. Na klatce schodowej śmierdzi jak z rynsztoka. - Jesteśmy przyzwyczajeni - ratownicy nie reagują nawet na tę woń.

Drzwi otwiera młoda kobieta. - Ta ku... mnie molestuje, rozpier... jej łeb - "wita" nas.
Lekarka próbuje spokojnie z nią porozmawiać, dowiedzieć się czegoś. - Nie mogę jeść, spać, ona mnie molestuje - o rzekomej czarownicy opowiada chora. I dalej prowadzi monolog: - Kupiłam już siekierę, żeby ją rozpier..., ale tego nie zrobię, żebym przez su...ę poszła kiblować. Nie wierzycie? - pyta nas. Zapada cisza, a kobieta wyciąga zza pieca nową siekierę i rzuca ją... uff! na szczęście na wersalkę, a nie w nas.

Ciarki przeszły mi po plecach. Zabieramy panią do szpitala, aby zajął się nią psychiatra.
Godzina 19. Wracam na "erkę". Nie ogarniam, co tam się dzieje. Wszystkie łóżka zajęte. Przy każdym z pacjentów ratownicy, pielęgniarki, lekarze.

"Wkłuj się", "Jak ciśnienie?", "Wyniki badań pani S... już są?!" "Udar u pani A... się pogłębia", "Proszę ścisnąć mi dłoń", "Jedziemy na tomograf", "Jak się pan nazywa?" - miliony pytań i stwierdzeń w powietrzu.

Ekipa "erki" podaje leki, podłącza kroplówki i kable do monitorów, na których wyświetlane są parametry życiowe chorych, pobiera krew, robi zastrzyki. Działa. Ratuje tym ludziom życie! Nie ma chwili na wytchnienie. Stoję z boku i myślę sobie, że kierowca karetki miał rację... To jest Armagedon!

- Wieziemy pana na nefrologię. Jedziesz z nami? - zachęca mnie Mirka, pielęgniarka z SOR-u i ratownik Michał, przez kolegów zdrobniale nazywany "Misiem". Po drodze dowiaduję się, że stan staruszka jest ciężki. Ostra niewydolność nerek. Zostawiamy pacjenta na oddziale. Wracając na SOR ucinamy sobie krótką pogawędkę.

- Dziś mam rocznicę ślubu... 27 - zdradza Mirka. - Zamiast otwierać z mężem szampana, jestem na dyżurze. Ale wiadomo, służba nie drużba... Będziemy świętować kiedy indziej - radośnie mówi pielęgniarka. Widać, że praca to jej pasja.

Godzina 20. Znowu na "erce".

- Spadł ze schodów - odpowiada doktor Witkowski, uprzedzając moje pytanie. W sumie nic dziwnego, że spadł, bo zionie od niego alkoholem i innymi "zapachami" na kilometr.
- Ile pan wypił? - próbuje dowiedzieć się szef SOR-u. I rzuca do mnie: - Odpowie, że jedno piwo. To standard. Każdy tak mówi.
I w tym momencie pada: - Jedno piwo...

Po komplecie wykonanych badań okazało się, że prócz porządnie obitej twarzy, na której pojawiły się wszystkie kolory tęczy, nic poważnego się nie stało.

Na zegarze 21.00. Ambulatorium. "Asystuję" lekarzowi, Piotrowi Murawskiemu.
- Co się stało? - lekarz robi wywiad z młodym mężczyzną.
- Grałem w piłkę i coś z kolanem nie tak.
- Od kiedy ma pan ten obrzęk?
- Od dwóch tygodni.
- I dopiero teraz pan przychodzi? Czemu nie wcześniej? Dlaczego nie poszedł pan do swojej przychodni?
Milczenie. - Myślałem, że to minie.

Zobacz: Przepisała mieszkanie na syna, a ten wyrzucił ją z domu. Co dalej z panią Ireną?

Idziemy do zabiegowego, trzeba ściągnąć płyn.
- Myłam lodówkę i szyba spadła mi na palce od stopy - opowiada młoda kobieta.
Piotr Murawski rzuca okiem na zdjęcie rentgenowskie. - Złamany palec - mówi lekarz.
Kolejno przez gabinet przechodzą pacjenci m.in. z opiłkami blachy w palcu u lewej ręki, z podejrzeniem ciąży. Roboty jest full.

Choć nie pracuję tu czynnie, to od kilku godzin nawet nie zdążyłam napić się herbaty. A co dopiero ratownicy, lekarze, pielęgniarki! Ruszam po wodę ze szpitalnego dystrybutora.

Godzinę później wracam na SOR. W pokoju chwilę oddechu łapią pielęgniarki. Mirka i Kasia. Zapraszają do siebie. Jestem zmęczona. A co dopiero one... To ich trzynasta, może czternasta godzina dyżuru.

- Co jest najtrudniejsze w waszym zawodzie?
- Jak odchodzą ludzie... zwłaszcza młodzi - po chwili zastanowienia odpowiadają. I dodają: - Może nie tyle trudne, ile przykre są wyzwiska, które padają zwłaszcza z ust pijaków. Często też większy problem jest z rodziną pacjenta niż samym pacjentem. Ludzie stali się bardzo nerwowi. Roszczeniowi. Wielokrotnie awanturują się, że za długo wszystko trwa. Przecież nam też zależy na tym, aby szło sprawnie. Miłe jest, jak ktoś przyjdzie, podziękuje, uśmiechnie się. Ale tego już coraz mniej.

"VIP-y" się nie pojawiły

Wychodzę z "erki". - Masz dziś szczęście, nie trafiłaś na "VIP-ów" - żartują do mnie ratownicy z rejestracji. - Kur... su... - non stop lecą pod naszym adresem. - Potrafią wstać z łóżka, powyrywać wszystkie kroplówki, rozpiąć rozporek i wysikać się na środku korytarza. Czasami z ich ran skaczą mady i inne robactwo - kontynuują.

Ratownicy ubolewają nad tym, że po reorganizacji izby wytrzeźwień w Grudziądzu okrojono tam liczbę łóżek do ośmiu. - Często pod wieczór nie ma tam już wolnych miejsc. Więc gdzie z pijakiem? Do szpitala! - mówią. - Smród momentami jest nie do wytrzymania.

Zbliża się północ. - Jak na piątek to i tak spokojnie - spogląda w rejestr przyjęć doktor Andrzej Witkowski. Proponuje herbatę. Wyciągam kanapkę i znowu nie dowierzam, że wcześniej nie było kiedy zjeść.

A za oknem widać kolejno podjeżdżające ambulanse: z rodzącą więźniarką, młodym chłopakiem w pidżamie, który według opowieści matki "zszedł na 10 minut na dwór do kolegów i wrócił "bardzo wesoły", pijanym, oczywiście - "po jednym piwie", mężczyzną potrąconym przez samochód i dziewiętnastolatkiem, którego przypadkowo z rozbitą brodą na ulicy znaleźli przechodnie. Też pod wpływem alkoholu i też tylko "po jednym piwie". - Wyrżnąłem się - ledwo duka młodzieniec.

Blisko 200 pacjentów na dobę

Jeszcze krótkie podsumowanie: na moim "dyżurze" przyjęto 143 pacjentów.
Zdejmuję mój niebieski uniform. Na oddziale robi się spokojniej. Żegnam się po kolei z ratownikami z rejestracji, "erki", sali obserwacyjnej i przechodzę do ambulatorium. Ale u lekarza Piotra Murawskiego trafiam jeszcze na pacjenta.

- Co się stało? - pyta mężczyznę w średnim wieku.
- Boli mnie stopa, nie mogę chodzić - mówi podniesionym tonem.
- Proszę dokumenty - lekarz domaga się dowodu, paszportu, legitymacji emeryta, rencisty.
- Nie mam - twierdzi chory.
- Jak to pan nie ma? Przychodzi pan o własnych siłach do gabinetu i nie ma pan żadnego dokumentu potwierdzającego tożsamość?

Przeczytaj: W ostatniej chwili! Listonosz i policjanci uratowali życie starszemu mężczyźnie

Wychodzę ze szpitala po godzinie 2. Kiedy kładę się do łóżka, przed ratownikami jeszcze kilka godzin dyżuru. Pewnie uratują jeszcze niejedno życie i czyjeś zdrowie.
Boże, jaka jestem zmęczona!

Specjalne podziękowania za pomoc w realizacji tego materiału kieruję do doktora Andrzeja Witkowskiego, ordynatora grudziądzkiego SOR-u i całego personelu oddziału, z którym miałam okazję współpracować podczas ich dyżuru.

Czytaj e-wydanie »

Komentarze 5

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

m
malvi_na

Trochę, bardzo treść artykułu odbiega od tematu i to baardzo, baardzo. 

Miałam nadzieje poczytać o problemie osób starszych a tu bach,...sceny z życia szpitala, sanitariusza i karetki. Napisane w tak dramatyczny sposób że tylko im wszystkim tak współczuć. 

Gratki dla dyrektora szpitala, nie lada wyczynu dokonał żeby sprawic Pani autorce tak fascynujący wieczór, pełen emocjonujący wrażeń. W pewnym momencje miałam wrażenie, że oglądam jeden z seriali,, które przedstawiają życie szpitali i ostrego dyżuru.

Ech, szkoda, że to co napisane, odbiega od realnej rzeczywistości jaka dostrzegają ludzie muszący udać sie na pogotowie.

Sama miałam przypadek z dzieckiem, które potrzebowało pomocy chirurga. Karetki nie mieli na stanie zeby wysałać. Sama zawiozłam dziecko do szpitala i sie okazało że na podjeździe stoją dwie karetki i 3 ambulanse ale ok, zawsze mogły wrócić z jakiegoś wezwania. Tylko, że w szpitalu też cisza, spokój, na dyżurce jedna pani, którą musiałam obudzić żeby mnie wpuściła. Ale coż, mogła zasnać po tak ekscytujacych wydarzeniach do których musiało wyjechać 5 wozów. No i te 20 min jakie musiałam poswięcić na dojazd, zaraz po rozmowie z telefonicznej, to też kupe czasu, wszystko zdążyło sie już uspokoić przez ten czas. Ale mniejsza o to. Wchodze z dzieckiem. Pediarty nie ma. Chirurga nie ma, zapadł sie pod ziemie nie mogli go znaleźć. Dziecko i obejrzał..ginekolog. Tylko dlatego ze go o to prosiłam, bo byłam bezradna i niedoświadczona z takimi wypadkami. Dziecko uczywiscie przegryzło sobie na wylot tylko język ale nie było moje a ja nie miałam doświadczenia ani pojęcia w takich sprawach. 

Faktem jest to, że w szpitalu, powinien być dyżurujący chirurg na miejscu a nie jak sie okazało w poza miejscem pracy w barze bistro zgłodniały..bez telefonu przy sobie. Nie można było go znaleźć ani wezwać a co jakby to był jakiś wypadek wymagający natychmiastowej interwencji a nie tylko z dziecko z przegyzonym językiem..

He, aż miło poczytać że są szpitale aż tak tętniące życiem i mające tyle obowiązków, nie słyszy sie tego nacodzień od ludzi, z pracy i mediów. 

Myślałam, że takie rzeczy tylko w filmach sie dzieją.. mal

m
magdalena

Przecież ten artykuł jest jakby odpowiedzią na niedawne zarzuty wobec szpitala-był taki artykuł-pan po wylewie został potraktowany gorzej jak zwierzę ,gdyż lekarze uważali ,że jest pijany.

Ten Artykuł jest bardzo subiektywny,dla mnie to próba "wykolorowania" lekarzy wobec tej afery.Lekarz to chyba taki zawód z misją,ma pomagać różnym ludziom i nie tylko tym pięknym,pachnącym.Ludzie czasami piją to nie znaczy ,że można traktować ich z obrzydzeniem.a co do babci i dziadka "niewygodnych na weeked" myślę,że to nie o to tu chodzi -do specjalisty długo się czeka ,a w szpitalu często wszystkie badania robią od ręki więc być może ludzie jakoś tam kombinują,poza tym czytając tą historię jestem w szoku jak oceniają statystycznego pacjenta tamci lekarze-dla nich są to brudasy,pijaki,oszuści,głupcy bez uczuć.dwa razy w zyciu wezwałam karetkę do dziecka,które nigdy nie chorowało i nagle cos tam sie stało nie była to blaha sprawa i lepiej nie wspomne jak na dzień dobry zostalismy potraktowani-obraza po co wzywamy,sarkastyczny usmiech i ciety jezyk nie powinien cechować lekarzy,pretensje,ze ktoś pomocy szuka u osoby ,która taki zawód sobie wybrała.

P
Pensioner

Czytając artykuł poczułam się jakbym oglądała jeden z odcinków serialu emitowanego w TVN pt. " Lekarze" - też o szpitalnym oddziale ratunkowym. Aż mi się chce powiedzieć: "Czytaj w GP o SOR-ach, a poczujesz się jak na filmie "  ^_^ 

G
Gość
W dniu 26.10.2013 o 18:21, Pacjent. napisał:

Tak ale niestety krytyka w stronę SORu też jest uzasadniona. Jadąc tam z silnym bólem brzuca, ratownicy stwierdzają: jelita. Co robią ? Standard , badanie krwi i usg brzucha, gdzie pan robiący usg z góry mówi, że ono nic nie wykaże. Puszczają do domu, po tygodniu okazuje się, że to 4 guzki w jelicie. Ratownicy mogliby zrobić tomografię ale po co, żałują na takie badania jakby za nie płacili, a kto ma wiedzieć, że jeżeli chodzi o jelita usg nic nie pokaże jak nie ratownicy ? Że nie wspomnę o porozrywanych yłach... Naprawdę wolałabym Was pochwalić.

Tomografia na jelita?? Na SORze? Jak sama nazwa mówi, jest to Oddział RATUNKOWY, czyli taki który zajmuje się stanami ratującymi życie. Guzki na jelicie nie wytworzyły się w ciągu jednego dnia i na pewno tomografia jamy brzusznej w takim wypadku to nie obowiązek SORu, tylko poradni... I nie jest to fanaberia personelu, który tam pracuje, tylko standardy ustanowione przez NFZ. Zresztą w tym wypadku akurat słuszne.

 

I żeby nie było wątpliwości - nie ratownicy zlecają badania, tylko lekarze....

R
Ratownik

I w końcu ktoś opisał jak naprawdę wygląda praca w szpitalu, może coniektórzy ludzie zmienią o nas zdanie... Znacznie lepiej się pracuje, jak rodzina się uśmiechnie, podziękuje, aniżeli wrzeszczy, przeklina...

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska