Zaplanowane na piątek i sobotę mecze miały być dla torunian jedynie przetarciem przed walką z najsilniejszymi zespołami w PLH. Optymizm w obozie TKH wydawał się w pełni uzasadniony. Tydzień wcześniej udało się pokonać Zagłębie Sosnowiec i Stoczniowiec Gdańsk, zespoły kadrowo znacznie solidniejsze.
Tymczasem już w piątek kibiców na Tor-Torze spotkał się srogi zawód. Powróciły stare grzechy z poprzednich sezonów: masa niedokładności, kompletny brak skuteczności pod bramką, chaos i coraz bardziej bezmyślne akcje im bliżej końcowej syreny.
- Spodziewałem się ciężkiego meczu w Toruniu. Po pierwszej tercji gospodarzom chyba jednak wydawało się, że jest już po wszystkim. To nam ułatwiło zadanie, bo w hokeju taki wynik to żadna przewaga. Zagraliśmy bardzo zdyscyplinowanie w drugiej i trzeciej tercji. Wiedziałem, że jak zagramy swój hokej, to możemy sprawić niespodziankę - mówi Petr Krzemen, trener KTH.
Słowa szkoleniowca beniaminka PLH potwierdził napastnik TKH Tomasz Proszkiewicz. - Źle podeszliśmy do tego meczu, wydawało nam się chyba, że trzy punkty już mamy w kieszeni - przyznał.
- W pierwszej tercji wyjechaliśmy na lód trochę przestraszeni. Torunianie wydawali się mocnym rywalem, a my przyjechaliśmy na mecz bezpośrednio z Krynicy - przyznał Adrian Chabior, strzelec jednej z bramek dla KTH. - Potem rozkręcaliśmy się i graliśmy coraz lepiej w obronie. My przyjechaliśmy właśnie przede wszystkim się bronić, rywale mają bardziej doświadczonych zawodników, ogranych już w ekstraklasie. Po pierwszej tercji trener powiedział nam, żebyśmy grali spokojniej i pokazali, co potrafimy. Te dwie bramki straciliśmy trochę przypadkowo i to był efekt zmęczenia po podróży.
O ile remis z nieźle grającym beniaminkiem można jeszcze wybaczyć, o tyle nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia na niedzielną porażkę z KH Sanok. Oba kluby pod względem organizacji, możliwości kadrowych dzieli przepaść i taki wynik to chyba największy blamaż toruńskich hokeistów od czasu powrotu do ekstraklasy.
- Nie wiem, co mam powiedzieć - przyznaje Stanisław Byrski, drugi trener TKH. W Sanoku torunianie pobili wszelkie rekordy nieskuteczności. W samej trzeciej tercji oddali 29 celnych strzałów na bramkę Łukasza Jańca, by zdobyć tylko jednego gola (gospodarzom do tego wystarczyło pięć strzałów). Tomasz Proszkiewicz z Jarosławem Dołęgą nie wykorzystywali sytuacji sam na sam.
- To najprostsze wytłumaczenie, ale nie jedyne - podkreśla Byrski. - W szatni wszystko sobie ustaliliśmy, była pełna koncentracja, a na lodzie nie wiem, co zawodników ogarnęło. Zupełnie zapomnieli o taktyce, młodzi chłopcy zepchnęli ich do obrony, podczas gdy to my mieliśmy atakować od początku - dodaje szkoleniowiec.
Po pierwszej tercji zjechał z lodu Michał Plaskiewicz, drugi bramkarz toruńskiego zespołu. Byrski: - "Plaster" naprawdę zagrał dobrą tercję. Zmieniliśmy go tylko dlatego, żeby dodać pewności zespołowi, który z Tomkiem Wawrzkiewiczem zachowuje się zupełnie inaczej. I wydawało się, że odzyskujemy kontrolę nad meczem, ale co z tego, gdy seryjnie marnowane przez nas sytuacje dodawały wiatru w żagle rywalom.
Wczoraj sztab trenerski spotkał się z zarządem. Możliwe, że na zespół zostaną nałożone kary. - Przed tymi meczami rękę dałbym sobie uciąć, że zdobędziemy komplety punktów. Teraz muszą być jakieś konsekwencje, bo nie można tego tak zostawić - podkreśla Byrski.
Wiadomo już, że w najbliższym meczu z Cracovią nie zagra Proszkiewicz. To konsekwencja kary meczu, którą zarobił w Sanoku. Absencja jednego z liderów zespołu może jednak potrwać dłużej. Sędziowie przewinienie zakwalifikowali jako próbę kopnięcia przeciwnika. W tej sytuacji sprawą zajmie się Wydział Gier i Dyscypliny Polskiego Związku Hokeja na Lodzie.